Evviva l'algebre!
Data: 10.10.2022,
Kategorie:
Dojrzałe
Hardcore,
Autor: fantaxjepl
To było ponad dwadzieścia lat temu. Aż się wierzyć nie chce, że skończyłem studia, ożeniłem się i mam dwójkę dzieci. Od kilkunastu lat uczę matematyki w technikum. Tak, tak – nie chce mi się wierzyć, że nie rozstałem się z Arlettą wczoraj...
Studia. Matematyka na uniwerku we Wrocławiu. Pierwszy semestr. Zgodnie z odwiecznym zwyczajem świeżo upieczonych studentów, wypytywałem o wykładowców i ćwiczeniowców, których przydzielił mi los i rada naukowa. Koleżanka z czwartego roku, którą pytałem, chętnie i dość szczegółowo opowiadała o poszczególnych pracownikach instytutu. Kiedy jednak padło nazwisko Wilczyk, uśmiechnęła się i spytała:
– Arletta?
– A jest ktoś inny o tym nazwisku? – byłem kompletnie zaskoczony.
– Na pewno, ale nie w tym instytucie.
– To po zarazę się tak dopytujesz? – nie wiem czemu, zrobiłem się zły.
– Jesteś sam w grupie? – rzuciła pozornie bez związku.
– Poskręcało?! Dwadzieścia jeden sztuk w grupie jest!
– Sztuk chłopa ile w grupie jest?
– Sam – odpowiedziałem zrezygnowany.
– To miłego semestru, rodzynku.
Pomimo całej wazeliny, jaką włożyłem w wypytywanie, nie powiedziała już ani słowa na ten temat. Inna znajoma, którą pytałem o powód takiego zachowania, roześmiała się tylko i powiedziała, że nie ma o czym mówić, bo i tak sam się niedługo przekonam. Pozostawało więc jedynie uzbroić się w cierpliwość. Dopytałem – chłopaków ze starszych lat – o to, jaka jest na zajęciach. Usłyszałem od nich, że dawało się z nią wytrzymać bez ...
... większych problemów – nie zamęczała ludzi nadmiernymi wymaganiami, nie gnoiła i była ogólnie w porządku. Jednak i „między nami, mężczyznami” nie obyło się bez półuśmiechów i – oczywiście: ani słowa. Tylko jeden z wypytywanych zachował się inaczej. Powiedział tylko: „Współczuję ci” i ani słowa więcej. Nie da się ukryć, że coraz bardziej chciałem się przekonać, o co im wszystkim chodziło...
Na pierwsze zajęcia szedłem z mieszanymi uczuciami: z jednej strony paliła mnie ciekawość, z d**giej – czułem się jak skazaniec przed egzekucją. Usiadłem spokojnie w strategicznie wybranym kącie, gdzie prawie nie było mnie widać, i właśnie kończyłem sprawdzać zadania, gdy na sali zapadła cisza. Uniosłem głowę i wreszcie zobaczyłem legendarną wręcz panią Wilczyk.
Pierwsze wrażenie – szara myszka o przeciętnej urodzie, średni wzrost, zgrabna figura; miła, pełna twarz z odrobinę za szerokimi ustami, piwne oczy za okularami w ciężkawej, pseudorogowej oprawce, ciemne włosy spięte w sięgającą łopatek kitkę. Ubrana w ciemnobeżową sukienkę. Tylko dwie rzeczy odróżniały ją od setek kobiet, które oglądałem codziennie na ulicach: wojskowy plecak i ciężkie buty. "Nie wychylać się, to będzie spokój" – kołatało mi się pod czaszką.
Siedziałem cicho, grzecznie i tak bardzo starałem się nie wychylać, że z zamyślenia obudziło mnie szturchnięcie w ramię, a do uszu dotarł miły, lecz zabarwiony kpiną głos:
– Czy kolega raczyłby łaskawie wpisać się na listę i podać mi ją?
Poczułem, że przyjmuję piękny, ...