SIEDZIAŁEM OKRAKIEM NA DRABINIE Część III
Data: 09.02.2024,
Kategorie:
Anal
Geje
Pierwszy raz
Autor: Yake01
... było mi żal chłopaków.
Jako, że teraz dni snuły się dość sennie, fala zaczęła myśleć już o cywilu, poczynała przygotowania do tego wielkiego dnia. Rychu, który tylko raz się jeszcze na mnie wkurwił, gdy po pamiętnej pierwszej nocy zapytał się, czy będę szanował tradycje i poddam się fali. Odpowiedziałem, że nie, bo jestem za stary na takie zabawy. Dostał wścieklizny, zrugał mnie i na tym koniec. Jednak, któregoś jesiennego popołudnia podszedł do mnie i zagadał.
– Tej, dziku, mam sprawę.
– Jaką?
– Tej, wiosna idzie.
– Rychu, do wiosny to w chuj czasu.
– Szykować się trzeba.
– Co to znaczy? – bo nie rozumiałem i co to ma wspólnego ze mną.
– Wee, no, kurfa, centymetr i chustę potrzebuję.
– Jaki kurwa, centymetr? – chustę chyba kojarzyłem.
– Kurfa, no centymetr na sto pięćdziesiąt dni do cywila, no kurfa.
– Weee, poważnie? – lekko go przedrzeźniałem
– Kurfa, wiesz tam na jednej stronie trzeba odjebać kolorową historyjkę, czaisz?
– No, ok, ale co mi do tego?
– No... kurfa, ty ładnie malujesz, odjebał byś mi taki centymetr, no i chustę.
– Ty, ja nigdy czegoś takiego nie robiłem i pewno po kątach będę się z tym musiał kitrać.
– No, raczej. Tej, ale nie za darmo. Fajki, kawa co tam chcesz – „dobra, Rychu” myślałem „ja w dupie mam kawę i fajki”. – Zrobię to jeżeli odpuścicie trochę docieranie chłopaków z mojej fali i tego dzika, Rafa, zresztą już na dniach nowe jesienne koty będą – Rychu patrzył na mnie zaskoczony.
– Tej, dla mnie ...
... może być, ale nie tylko ja jestem stary.
– To docierajcie ich raz na dwa dni i lżej.
– Kurfa, nie wiem – zafrasował się. – Jak załatwię, to mi wyjebiesz na chuście Conana w kredkach.
– Chuj, nie ma sprawy.
Po kilku dniach od tej rozmowy, Rychu przyniósł mi centymetr krawiecki i kawał prześcieradła. Zauważyłem, że chłopakom odpuszczono i to znacznie. Często gdy wracałem w nocy oni jeszcze gadali cicho w sali. Dziadek na kompani był tylko jeden, kierowca i odszedł cichaczem. Zaś z garnizonu przywieziono świeże mięso, sort jak zwykle. Politruk nikogo sobie nie przysposobił, a ja i tak miałem na wszystko „wyjebane”, jak to się tu mówi.
Któregoś dnia skręciłem podczas zaprawy nogę w kostce, bo się pośliznąłem. Trafiłem do gabinetu, miałem szczęście, był dziś doktor Tomasz, czyli kapitan Tomasz. Jowialny mężczyzna w wieku między trzydzieści a czterdzieści lat. Mego wzrostu grubasek, o jasnych oczach, pszenicznych włosach i takich samych wąsach. Biały kitel, sweterek w serek, widać, że z PEWEX-u i wojskowe spodnie. Przywitał mnie serdecznym uśmiechem. Potem macał mi kostkę, zawinął w elastyczny bandaż, dał mi Altacet i jakieś proszki przeciwbólowe. Spytał czy mam gdzie robić kompresy, bo jak nie to mam zgłaszać się na izbę chorych do sanitariusza. Ja odrzekłem, że mam, bo mam pracownię. On się szerzej uśmiechnął i powiedział:
– To ty jesteś ten student? – odpowiedziałem twierdząco, potem przez godzinę gadaliśmy o swoich przypadkach. On mi mówił jak nienawidzi „syfu”, ...