Ankrmonaai (III) Padlina
Data: 07.08.2024,
Autor: AleidaMarch
POTRZASK
Moja przyszłość nie zapowiadała się w kolorowych barwach. Przemierzyłam drogę kilku godzin pociągiem. Ważniejszy ode mnie był sam bagaż, miałam przewieźć skórzaną teczkę. W skład jej zawartości wchodziły worki wypełnione białym proszkiem. Ta sytuacja sama w sobie nie była podejrzana. Zupełnie nie. Ale wróćmy do chronologii, chcę napisać o tym, w jaki sposób znalazłam się województwo dalej z tym nietypowym balastem.
Kiedy R. zalał mnie doszczętnie spermą, coś musiało się wreszcie zjebać. Inaczej los nie byłby losem, gdyby dopuścił się u mnie do tylu pozytywnych wydarzeń...
Zadzwonił telefon. Z przebiegu rozmowy R. wynikało, że moja misja nie może zwlekać. Miałam wyruszyć już tego wieczora do pośredników - oddalonych o długość nieszczęsnego województwa. Mój zleceniodawca zapewniał mnie, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Nie miałam pojęcia w kogo on się właściwie dla mnie teraz wdał... Dlaczego nie jest wobec mnie taki, jaki zawsze mi się wydawał. Lecz na dziwienie się nie miałam czasu. Należało spakować manatki i wyruszyć. Wyruszyć w nieznane.
Bilet wydał mi brodaty Pan w kasie. Nawet nie spojrzałam na trasę wytyczoną mi przez tusz dworcowej drukarki. Dopiero w wagonie, kiedy szukałam wyznaczonego dla mnie miejsca - zorientowałam się, że przepłaciłam. Ten owłosiony patafian policzył mi o kilka stacji za dużo. Norma, pomyślałam. Przedział był pusty. W ramach zachowania idiotycznych pozorów wsparłam nogi o teczkę. Nie było mowy o odłożeniu jej na regał. ...
... Musiałam przez całą drogę mieć ją na oku. Inaczej groziła mi utrata sympatii R., może i nawet utrata źrenicy - bo po co miałby się ograniczać?
Kuląc się na siedzeniu i obserwując pola za oknem, rozmyślałam o wczorajszym numerku. Było mi z nim dobrze. Było mi dobrze z jego możliwościami. Z jego wszechmocnością. A może to wynik euforii wynikającej z ćpania, na które mi pozwolił? Myśl, że wspierał mój nałóg wydała mi się dziwna. Prawie nie zauważyłam docelowej stacji przez te filozoficzne myśli, które do niczego nie prowadziły.
Wstawaj, wykrzyczał mój umysł. I wstałam. Zerwałam się i wybiegłam z pociągu. Z rączką od walizki kurczowo ściśniętą w dłoni. Pora się wykazać. Pora na siebie zarobić. Nie byłam świadoma, jak bardzo miałam rację artykułując w głowie te dwa zdania.
Szeroki uśmiech. Typowo informatyczna koszula w kratę. Trzymany w dwóch palcach papieros z filtrem. W takiej kolejności lustrowałam ukazujące mi się szczegóły. To jemu miałam oddać walizkę. Zaprowadził mnie niby przypadkiem do swojej nory wewnątrz Domu Rozpusty. Otworzył po kolei siateczki z białym proszkiem i sprawdził ich zawartość. Wciągnęłam głębiej powietrze, ponieważ poczułam nieznany, niepokojący zapach. Przestąpiłam z nogi na nogę w moich - jeszcze nie dawno czarnych - długich butach. Wybiegając z pociągu wpadłam w jakąś zapadającą się dziurę na peronie. To miasto nie przejmowało się wrażeniami podróżujących.
- Ty... w ogóle wiesz, co tu przywiozłaś? - wreszcie zapytał mnie niezbyt uprzejmie ...