1. Walentynkowy upał


    Data: 19.08.2024, Autor: Dom

    Pieprzyłem ją namiętnie co chwilę wkładając głęboko fiuta. Czułem jej miękkość i wilgoć. Odchyliłem mocno miednicę by za moment z powrotem zmysłowo docisnąć. Klęcząc na rozgrzanym piasku Copacabany składałem gorące pocałunki na aksamitnych, słodkich ustach. Widziałem jak spragnione pieszczot piersi falowały w zawrotnym tempie. Prężące się boleśnie sutki zataczały równe okręgi kiedy rytmicznie tańczyłem w rozkosznie rozchylonych, gościnnych udach.
    
    - Jest taka cudowna – krzyczałem do siebie w głowie, w momencie gdy mocniej zacisnęła moją męskość.
    
    Wciąż pochylając się nad zjawiskowo doskonałym ciałem, chciwie wpatrywałem się w błękitne tęczówki jej oczu. Dryfowałem w nich, zapominając o całym świecie. Nurkowałem w czerni źrenic by za moment uchwycić wyraźny blask turkusowych fragmentów, tym samym wypływając na powierzchnię jej nieskazitelnie doskonałego spojrzenia. Uchwyciwszy kontem oka część czarnej jak noc rzęsy, dryfowałem poprzez zadziorny, malutki nosek w kierunku krwisto czerwonych ust, by za moment powtórnie namiętnie pocałować. Plądrowałem co chwilę szorstkim jęzorem, muskając delikatny i ruchliwy języczek. Czułem jak mokrą końcówką wciska się, co chwilę, pomiędzy przestrzeń podniebienia.
    
    Chwyciłem dłonią jej głowę wtapiając silne palce w ogniście rude włosy. Jęknęła mocniej dociskając przy pocałunku. Drugą łapę trzymałem wciąż na piasku by asekurować przy ostrzejszych pchnięciach. Czułem, rozgrzane ciepłem nadmorskiej plaży, piersi, które w tym momencie ...
    ... odciskały się intensywnie na mojej klacie. Przylgnęła do mnie szczelnie oplatając mój kark delikatnymi ramionami. Słońce paliło równie mocno jak jej pocałunki. Chodź jeszcze parę dni temu mógłbym nawet o tym nie przypuszczać. Pierwszy raz widząc ją - zjawiskowe objawienie, w podrzędnej knajpie w Sao Paulo, gdzieś w gąszczu wąskich uliczek jednej z parszywych fragmentów faweli. Drżącymi rękoma podawała zamówione wcześniej moquece z krewetkami. Tradycyjne, proste danie jak na złość z podrzędną, aromatyczną jak nigdzie indziej na świecie, cafeziho. Ta, podana jedynie jako substytut bajońsko niedostępnej włoskiej lury. I w tedy już wiedziałem, że będzie mi towarzyszyć w podróży do Rio Grande. Miałem nosa. Nie mogła odmówić. Już chwilę później siedziała ochoczo w moim bugatti ,radośnie wciskając się w miękkość fotela.
    
    Wszedłem głęboko czując jak wbija pazurki w moje przypieczone słońcem plecy. Ostry ślad jej rdzennego temperamentu niechybnie został na nich na dłużej. Odsunąłem miednicę. Delikatnie ułożyłem jej ciało na ziemi. Wciąż badała mnie wzrokiem czekając na dalszą część sakramencko gorących pieszczot. Rozchyliłem kształtne uda i z niemałą satysfakcją przejechałem łapą po wilgotnej, gorącej muszelce. Poprawiłem leniwie w drugą stronę tym razem rozchylając jej płatki dwoma palcami. Przylgnąłem twarzą drapiąc zadziornie lekkim zarostem. Wzbierające fale przypływu zagłuszyły jęk rozkoszy. Przycisnęła moją czuprynę wsuwając drobne paluszki w kruczki moich blond kosmyków. Za dobrze ...
«123»