On
Data: 12.01.2020,
Kategorie:
bez seksu,
Autor: akwamen
Uśmiechnąłem się do siebie.
Uwielbiałem jej jasne, niesforne loki. Hipnotyzowały mnie długie palce, na które nawijała kosmyki włosów i paznokcie pomalowane zawsze na ten sam kolor – mleczny róż. Zadrżałem na samo wspomnienie, kiedy milimetr po milimetrze przemierzała nimi skórę moich pleców i ramion. Pragnąłem całować każdy koniuszek…
Mocniej ścisnąłem drobną dłoń.
Kawiarenka na skraju uliczki w gwarnym mieście dawała nam schronienie. Wśród pachnących róż i haftowanych ręcznie obrusów, serwet i bieżników pozostał jej zapach, dźwięczny śmiech i smak ust zwilżonych kawą. Pocałunki odbijały się w szybie okna, przy którym stał stolik i w twarzach nielicznych przechodniów. Oboje przepadaliśmy za kawą i za chwilami, które wykradała dla nas z chaosu życia. Często bawiłem się jej dłonią, popijając kawę z filiżanki ze złotym paskiem. Obie były finezyjne - porcelanowe naczynie i aksamitna skóra rozciągnięta na delikatnych kostkach. Nigdy nie pomyślałbym, że mogła być jeszcze bardziej filigranowa.
Łagodnie zaplotłem drżące palce wokół jej palców, obawiając się, aby nie odkryła mojej słabości.
Pragnienie ucieczki paliło mnie od środka. Żądałem powrotu do pokoju na piętrze! Naszego azylu. Marzyłem, aby już jechać akacjową aleją, przeskoczyć po dwa drewniane schody i przejść po modrzewiowych deskach tarasu. Przestraszyć wylegającego się przy kominku psa i wysłuchać, jakim jestem wariatem, i że znowu wszystko robię na ostatnią chwilę.
Łaknąłem dotyku jej rąk, kiedy ...
... ociekałem wodą pod prysznicem. Chciałem patrzeć na twardniejące pod cienką bluzką sutki. Potrzebowałem dotykać pogodnej twarzy, pieścić ustami niewielkie sterczące piersi, gładzić brzuch i płaski wzgórek łonowy…
Marzyłem, żeby rozpalać zmysły, smakować najmniejszy kawałek jej ciała, wniknąć w nieokiełznaną chuć i budzić pasję kochania. Służyć i zaspokajać, a jednocześnie brać i dominować.
Na moment utkwiła we mnie wzrok.
Dawniej powłóczyste spojrzenie rozmarzonych źrenic zwiastowało obietnicę rozkoszy. Uniosłem kruchą dłoń do ust i przycisnąłem wargi do chłodnej skóry. Zawsze miała zimne ręce i stopy, a ja pożądliwie rozgrzewałem ubóstwiane ciało.
Niemożność natychmiastowego ukojenia cierpienia, zlania się z ukochaną osobą w jedność oraz utrata wiary, że miłość przenosi góry, zabijała mnie. Rozczłonkowywała z chirurgiczną precyzją.
Odebrał mi ją.
Przyszedł w słoneczny i ciepły dzień. Szybko poczuł się jak u siebie. Towarzyszył nam w podróżach, bawił się, uczestniczył w codziennym byciu. Oswoił, a potem skradł sens mojego życia.
Nie zawahał się, zrobił to bez najmniejszych skrupułów.
Straciłem jej radosny śmiech i rozmowy przy śniadaniu. Spacer z psem w lesie ograniczył się do kilku minut. Bez niej drzewa straciły urok, a liście barwę, piaskowe ścieżki prowadziły do pustego drewnianego domu z werandą, na której próżno było szukać gospodyni siedzącej w wiklinowym fotelu z mruczącym rudzielcem na kolanach i zawsze śpiącym bassetem u stóp.
Zapomniałem, jak ...