Natarczywy kielich, czyli nóż porozumienia (III)
Data: 15.02.2020,
Autor: AleidaMarch
Dochodziła czwarta po południu. Okazało się, że w jednym z kątów tego obszernego pokoju stał zegar. Dał o sobie znać czterokrotnie powtórzonym dźwiękiem, nagle wywracając z równowagi panującą od dłuższej chwili ciszę. Niebo robiło się coraz bardziej granatowe. Przez szpary w oknach wpadały do środka niewielkie podmuchy wiatru, które trącały zniszczone, jednak być może ładne w czasach swej świetności, zasłony. Wicher w pewnej chwili przybrał na sile obijając się mocniej o stojącą na swojej drodze budowlę, sprawdzając wytrzymałość zawiasów okiennic z niemałą do nich pogardą.
Nasz bohater poderwał się, by domknąć każde z okien po kolei, by potem zniknąć w tym samym kącie pokoju, skąd niedawno wydobyło się bicie zegara. Bohaterka wciąż leżała na podłodze, z góry zgrabnie przypominając literę X, nałożoną na symetryczny oktagram. Kroki jej właściciela stały się pewniejsze, wino powoli wietrzało z tej, uzbrojonej w lubieżne pomysły, głowy. Przyniósł z zakątka niedostępnego dla jej wzroku kilkanaście świec, jeśli nie było ich więcej niż dwadzieścia. Począł je rozkładać wszędzie wokół, ku jej zaniepokojeniu - niektóre całkiem blisko. Za blisko. Jedna, dosyć chwiejna i długa, została przez niego umieszczona blisko jej ramienia i otaczających ją gęsto włosów. Mimo podstawek, wszystkie były gotowe spaść pod wpływem najbardziej błahego drgnięcia, o które nie było tutaj trudno.
Zbiegł na dół z ostatnią ze świec. Po ponownym przekroczeniu progu tego, w większości pogrążonego już w ...
... ciemności pokoju, dał mu nową nadzieję na światło. Wkrótce każda z ustawionych świec się paliła, paliła się także i jego ofiara - z obawy, że któraś się nagle na nią z impetem przewróci i płonąć nie będzie już tylko od środka. Odczytał te myśli, jednak tym razem nie zareagował. Zaczął się jedynie przechadzać po drewnianej podłodze, cierpliwie omijając źródła światła, palące się leniwie i lekko migoczące do niego językami ognia. Doszedł wreszcie do zasłon, które cierpliwie zasunął, choć stawiały opór. Widocznie był specjalistą od łamania oporu.
Wreszcie, kiedy przestał rozprawiać się z budowaniem atmosfery, mógł się zająć swoją bohaterką. W jego dłoni wciąż tkwiła świeca, ta od której zapalał wszystkie inne. Zbliżył się, wyciągając przed siebie tę właśnie dłoń i pozwolił, by ciało do niego należące, pokrył nieśpiesznie kapiący wosk. Nie zabrakło gęsiej skórki i kilku syknięć hamujących samoistnie nasuwające się w takich chwilach przekleństwo, jednak nie było tak strasznie, jak strasznie malować by się mogło.
Kiedy znudziło mu się zdobienie swojej ofiary w powyższy sposób, usiadł na podłodze na wysokości jej tułowia. Spacerował sobie zimną dłonią po jej brzuchu, zahaczając czasem o górę ud i mostek. Czuł mimowolne drżenie przeszywające spokojne ciało swojej złotowłosej partnerki w interesach. Zastanowił się chwilę jak mógłby ją ogrzać. Stanęło na tym, że przechylił swoją prawie opróżnioną butelkę do wysokości jej ust, ona podniosła się na tyle, ile mogła. Była zmuszona ...