I wespół, w zespół - by żądzy moc móc wzmóc!
Data: 16.05.2021,
Kategorie:
Pierwszy raz
Sex grupowy
Autor: whoreseller
Wszystko zaczęło się od "poważnych" rozmów przed ślubem, podczas których moja - wtedy jeszcze - narzeczona zapragnęła usłyszeć o moich wcześniejszych podbojach. Znaliśmy się dość niedługo, aczkolwiek intensywnie, przy czym nie mam tu na myśli jedynie odkrywania wrażliwych obszarów naskórka, ale też odkrywania przed sobą nawzajem rozmaitych zakamarków umysłu i ducha. Dość powiedzieć, że ślub braliśmy dokładnie w d**gą rocznicę naszego pierwszego spotkania, które było autentyczną i wzorcową realizacją chwytu rodem z taniego romansu - spotkali się przypadkiem na dworcu, jadąc w przeciwne strony; nic ich nigdy nie łączyło, ale siła miłości zatriumfowała i z tak nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności splótł się piękny związek.
Należy jednak podkreślić, że kiedy się poznawaliśmy, ja wracałem właśnie z wakacji, będących okresem obfitującym w wydarzenia cokolwiek osobliwe i nietuzinkowe, wśród których bez wahania należy wymienić burzliwą relację z pewną nimfomanką, obdarzoną wybujałą fantazją i zdecydowanym charakterem. Z perspektywy czasu sądzę, że nie tyle dysproporcja między naszymi wcześniejszymi doświadczeniami seksualnymi (3:0), co wyuzdana atmosfera mojej nadmorskiej przygody i fakt, że wydarzenia te miały miejsce stosunkowo niedawno, musiały wywrzeć ogromne wrażenie na moim Słoneczku.
Zatem podczas naszej rozmowy Słoneczko zwróciło się do mnie w te słowa:
- Jesteś moim pierwszym mężczyzną i nie mam poza Tobą żadnych doświadczeń. Nie potrafię sobie w tej chwili ...
... wyobrazić, żeby pociągał mnie inny mężczyzna - a jeśli nawet, to żeby pociągał mnie bardziej niż Ty. Ale co się stanie, jeśli pewnego dnia będę chciała spróbować z innym mężczyzną?
Zwróćmy uwagę, że przeciętny osobnik płci męskiej w takiej sytuacji uznałby zapewne, iż "za takie rzeczy należałoby bić po mordzie, Filipie Filipowiczu" - a już na pewno warto byłoby rozważyć, czy nie jest to moment, w którym ulotność narzeczeństwa można uznać za niepodważalnie słuszną tezę. Bo też jeśli panna jeszcze przed ślubem rozważa puszczenie się za kwestię jedynie czasu, to jak można wierzyć w jej przysięgi wierności, które wkrótce zamierza składać przed ołtarzem w obecności osoby stanu duchownego, a przynajmniej noszącej powłóczystą odzież?
Te i podobne myśli przelatywały mi przez głowę z wdziękiem pociągu pancernego "Feliks Dzierżyński". To mówiły emocje, te pierwotne i zakorzenione głęboko w genach. Rozsądek i zimna logika, zahartowane w wieloletnich bojach o tytuł osoby ze ścisłym wykształceniem podpowiadał jednak, że z d**giej strony - ja swoje wyszalałem przed ślubem, więc w celu zachowania symetrii należałoby dać niewieście pewne pole do popisu. Czy jednak nie byłaby to zdrada?
- Jest jeden warunek, kochanie: nie wolno Ci tego zrobić bez mojej zgody i wiedzy. Jeśli zrobisz to za moimi plecami, uznam to za zdradę. Wolę, żebyś była ze mną szczera, niż zachowywała jedynie pozory wierności.
- Naprawdę zgodziłbyś się na coś takiego?
W tym momencie poczułem coś dziwnego w ...