Sanatorium. Marta u chrześniaka cz. 21
Data: 01.11.2019,
Autor: Historyczka
... rozmawiałam z nimi w jakimś magazynie...
- O Boże! Oni odgrażali się, że będziesz im musiała... nie to nie przejdzie mi przez usta... ale, no dobrze... musiała pokazać im cycki!
Jednocześnie młodziak wiercił się, przytulony, twarzą ocierając się o mój biust. Wywoływało to u mnie jakieś dziwne odczucia. Jakby matczyne?
- Na pewno nie musiałaś nic im pokazywać...?
- Nie... - skłamałam - nie musiałam...
- No to uważaj na nich! Ten padalec śmiał się ze mnie i mówił o tobie... Mówił... Nie... wstydzę się...
- No powiedz. - Byłam strasznie ciekawa, co gadał ten gówniarz Maksiowi, a nawet tym nieco podniecona... - Co takiego mówił o mnie? Ty tylko powtarzasz... więc nawet jesli tamten używał brzydkich czy nawet wulgarnych słów... Przekaż dokładnie...
- No dobrze... powiedział... powiedział: "Zobaczysz, na bank, dyro ją wyobraca! Ale my też jej nie przepuścimy! Też ją weźmiemy na warsztat!"
- O Boże! Co za niesłychana bezczelność! - wyrwało mi się. Wyobraźnia podpowiadała memu umysłowi przeróżne warianty "wyobracania" mnie.
- Chrzestna... obiecaj mi, że nie pozwolisz na nic panu dyrektorowi!
- Ależ Maksiu... no wiesz co? Ależ jak możesz tak w ogóle myśleć?! Oczywiście, że na nic nie pozwolę... Co ty sobie wyobrażałeś?
Znowu poczułam ten sam dyskomfort, co przed chwilą.
Przycisnęłam mocno Maksymiliana, aż jego głowa wręcz wbiła się między me piersi. Na koniec pocałowałam go w policzek, a potem w usta.
- Chrzestna... kocham cię... - usłyszałam na ...
... koniec.
Przebiegły mnie dreszcze, gdy usłyszałam to wyznanie.
Dreszcze przebiegały mi po plecach, także gdy z powrotem przemykałam po korytarzach. Znowu wyobrażałam sobie dyrektora zastępującego mi drogę.
Już docierałam do drzwi wieńczących tę część sanatorium, gdy nagle usłyszałam tubalny głos.
- A pani co tu robi?
Spod ziemi wyrósł wielki, wąsaty chłop. Po brudnym fartuchu roboczym rozpoznałam, że to woźny. Zamurowało mnie.
- Wie paniusia, że to godziny nocne. Nie wolno tu przebywać!
- Ja tylko odwiedzałam chrześniaka...
- A dlaczego ja mam pani wierzyć? A może co pani wynosi? Co pani tam ma pod płaszczykiem?!
- No wie pan...
- Nie dyskutować! Muszę panią zrewidować!
- Ależ nawet nie ma mowy! - protestowałam.
Jednak, przy sile tego wielkoluda, zdało się to na nic. Z łatwością zaciągnął mnie do swego kantorka.
- Sama pani rozepnie płaszczyk?
Bałam się jego wielkich, silnych dłoni, wiec cóż mogłam począć. Rozpięłam płaszczyk.
Cieć omal nie zwariował. Moje wielkie puchary zobaczył równie wyraźnie, jakby byly nagie. Seksowna, transparentna koszulka nocna nie tylko nie zasłaniała ich, ale wręcz uwypuklała, nadawała erotyczną oprawę. Nic dziwnego, że chłop nie tylko się podniecił, ale i snuł podejrzenia.
- O żesz kurwa! Ja pierdolę! To już wiadomo, po coś chodziła do chłopców!
- To nie tak...
- Tak myślałem, że oni sobie zamawiają cichodajki...
- No wie pan...
- Ale nie myslałem, że tu są lafiryndy z wyższej półki! I do ...