Warto być nauczycielem
Data: 17.06.2024,
Kategorie:
wizyta,
nieoczekiwane,
epizod dramatyczny,
Autor: Indragor
... – Mówiąc to odgarnęła włosy z twarzy, na której ponownie się pojawił ten uroczy uśmiech, zaświadczający o prawdziwości wypowiadanych słów.
– Może wejdziesz na trochę, zapraszam – wskazałem ręką drzwi salonu, choć Weronika doskonale znała drogę.
– Nie będę przeszkadzała? – spłoszyła się.
– Ależ skąd! Jestem sam.
Na dźwięk tych słów dziewczyna rzuciła się do butów.
– Nie zdejmuj, tak przejdź.
– Nieee, nie chcę nabrudzić – usłyszałem jej głos odbity od podłogi.
Zamierzałem skontrować jej wypowiedź, ale zręcznie i szybko zdjęła buty więc moja kontra stała się bezprzedmiotowa.
– Przejdź – tylko powtórzyłem – a ja wstawię te piękne róże do wazonu.
Zauważyłem, że zaraz po słowach „piękne róże” moja była uczennica rozpromieniła się, najwyraźniej zadowolona, że mi się spodobały. No proszę – pomyślałem – jak niewiele do szczęścia potrzeba młodym panienkom. Swoją drogą, kiedy to ja ostatnio dostałem kwiaty od kobiety ot tak, bez powodu? Jakoś nie mogłem sobie przypomnieć. Nie liczę tu oficjalnych uroczystości. Weronika poszła do pokoju, a ja do łazienki, złapawszy wcześniej odpowiedni wazon. Nalałem do środka wody i wstawiając kwiaty udałem się do pokoju. Postawiłem na stoliku równocześnie siadając w fotelu. Po przeciwnej stronie, także w fotelu, usadowiła się już wcześniej Weronika. Zaraz! Co ze mnie za gospodarz! – skarciłem się w myślach.
– Napijesz się czegoś – zapytałem – kawa, herbata, piwo...
– Może być piwo – uśmiechnęła się.
Powędrowałem do ...
... kuchni. Wyciągnąłem z lodówki dwie butelki piwa i po krótkim wahaniu również dwie specjalne szklanki do piwa. Przydałoby się coś do poczęstowania – pomyślałem jeszcze. Nie spodziewałem się gości, ale na szczęście miałem żelazną rezerwę w postaci krążka sękacza, który zaraz trafił w kawałkach na talerz. Wszystko to razem oczywiście trafiło na stolik w salonie.
Rozmawialiśmy popijając piwo o... w sumie o wszystkim i niczym, o przysłowiowej „dupie Maryni”, słuchając sączącej się z radia muzyki. Gdzieś po dwudziestu, trzydziestu minutach popłynęły pierwsze jakże charakterystyczne takty „Lady In Red” Chrisa de Burga. I chociaż Weronika była „panną w czerni”, a nie „damą w czerwieni” to gdy piosenka rozbrzmiała na dobre, zapytałem:
– Zatańczysz?
– Chętnie – odpowiedziała; nawet nie wydawała się zaskoczona propozycją.
Początkowo tańczyliśmy „oficjalnie”, ale szybko Weronika zaczęła się przytulać, opierając głowę na moim ramieniu.
– Lubisz taką muzykę? – zapytałem zagłuszając słowa prezentera radiowego.
– Aha – odpowiedziała spoglądając na mnie i lekko potrząsając głową, burząc włosy.
– Zaczekaj – powiedziałem podchodząc do sprzętu grającego.
– Co to za płyta? – zapytała zaglądając mi przez ramię, gdy wkładałem krążek do odtwarzacza CD.
– Taka moja składanka – rzuciłem naciskając przycisk „play”.
Odwróciłem się, odruchowo łapiąc ją za ramiona. Stała tuż za mną i chciałem, aby zrobiła mi przejście. Dziewczyna jednak się nie ruszyła.
Było w niej coś, co ...