MiniaTurka, czyli edycja rocznicowa [wersja 2020]
Data: 14.08.2024,
Kategorie:
delikatnie,
masażystka,
nieznajomy,
wakacje,
Lesbijki
Autor: Agnessa Novvak
... szmaragdową zielenią trzeciej. Trio wiruje wespół z rytmem muzyki niczym zaklęte czarnoksięsko w ludzki
. Coraz szybciej i szybciej, migocząc ostrymi barwami strojów i wszechobecnym, wręcz nazbyt rzucającym się w oczy złotem. Wraz z narastającym tempem artystki coraz odważniej podkreślają i tak mocno wyeksponowane wdzięki. Zrzucają z siebie kolejne, zdające się nie mieć końca warstwy ubioru, finalnie pozostając jedynie w cieniutkich przepaskach biodrowych i równie skąpych biustonoszach. Czy raczej czymś, co ma je udawać.
Już wcześniej było widać nadto wyraźnie, że wszystkie trzy zdecydowanie mają czym potrząsać, więc nie krępują się i trzęsą. Wyjątkowo zamaszyście. Ostatecznie, jakby nie patrzeć, to taniec brzucha. Ucha-chucha, świtezianka! Teraz czekam już tylko, aż walory którejś z nich wyskoczą wreszcie spod skąpych pozostałości stroju. Niestety – a może na szczęście, bo sądząc po minach widzów, wrażenia są mocno niejednoznaczne – nic takiego nie następuje.
Nie mam bladego pojęcia, jak wiele jest w tym autentycznego „hołdowania wielowiekowej tradycji”, a ile przedstawienia skrojonego z pełną premedytacją pod zachodniego turystę. I to takiego spragnionego ekscytujących, mocno rozbieranych rozrywek, bo granica między tańcem – nawet o lekkim zabarwieniu erotycznym – a striptizem jest tutaj wyjątkowo cienka. Chociaż przyznaję otwarcie: mnie się podobało. Pytanie – czy nie za bardzo? I mimo że zaczynam obawiać się wniosków, jakie mogą z tego faktu wyniknąć, coraz ...
... poważniej zastanawiam się nad całą sytuacją.
Jestem na wakacjach i mam zamiar naprawdę porządnie się zrelaksować? W pokoju nikt na mnie nie czeka? Poza nim zresztą też? Może więc najwyższa pora dać się ponieść nastrojowi? Raz w życiu naprawdę zaszaleć? Tak! Oczywiście muszę pamiętać o różnicach kulturowych, społecznych i w końcu religijnych, lecz nie wydaje mi się, by miały z nich wyniknąć jakieś poważniejsze implikacje. Uprzedzę tylko pozostałych, niech na mnie nie czekają, a już na pewno nie wszczynają zbędnych poszukiwań!
Przysadzisty barman, obdarzony sumiastym wąsem niczym z filmu szpiegowskiego z lat siedemdziesiątych, krząta się leniwie za kontuarem. Najwyraźniej tak treść, jak i walory tancerek są mu doskonale znane, bo nie zwraca większej uwagi na dalsze wydarzenia na scenie. Przerywam mu pasjonujące zajęcie wycierania dawno osuszonych szklanek i zagaduję ostrożnie, obawiając się reakcji, jaką mogą wywołać poruszone przeze mnie kwestie. Na szczęście już po kilku zdaniach okazuje się, że jego angielski jest co najmniej przyzwoity. Na dodatek w tym, o co pytam, nie widzi – przynajmniej z początku, nim przechodzę do bardziej kontrowersyjnych szczegółów – absolutnie niczego dziwnego.
By wkupić się w łaski, proszę go jako fachowca o podanie
. I choć nie przepadam za mocnymi alkoholami, a aromat anyżu kojarzy mi się z zanętami dla ryb, które w ilościach hurtowych zagniatał mój ojciec, z grzeczności wypijam mlecznobiałą zawartość szklaneczki do dna. Niemniej może i ...