1. Wybory. Kampania Marty


    Data: 27.12.2019, Autor: Historyczka

    ... kolanach.
    
    – Panie Marianie, nie zdaje pan sobie sprawy jakie to dla mnie ważne.
    
    Stolarz świdrował mnie chytrymi oczkami, jakby zwietrzył dobry interes.
    
    – Jest pani gotowa na wszystko? Taka piękna i elegancka kobieta… Pewnie niejeden chciałby panią mieć…
    
    A więc jasne do czego pije! Chce, żebym mu dała! Ja, damulka w eleganckiej, dopasowanej garsonce i nowiuśkich, błyszczących szpilkach, miałabym mu ulec w tej obskurnej, brudnej i zagraconej stolarni?! Ależ tak! Ulegnę! Przecież nie mam wyjścia… Kurcze, tylko dlaczego mnie to tak podnieca?
    
    – Wie pani jak się robi małe deseczki?
    
    – Jak?
    
    – Tak samo jak małe dziewczynki.
    
    – Jak to?
    
    – Rżnie się duże! Ha ha ha!
    
    Udałam, że się śmieję z tego marnego dowcipu. Wkrótce sama leżałam niczym deska gotowa do przerżnięcia. Lekko tylko ogarnął krajzegę, ale i tak pod plecami czułam wióry. Moja spódnica została zadarta wysoko do góry, a nogi, w nowiuśkich beżowych pończochach, rozłożone szeroko.
    
    – Zaraz zobaczysz elegancka paniusiu, jak elegancko rżnie Piła!
    
    – Tylko niech pan nie myśli o robieniu małych deseczek – zażartowałam nieporadnie.
    
    Rzeczywiście poczułam się rżnięta równo jak deska. Miarowy, rytmiczny ruch stolarza wydobywał ze mnie równie rytmiczne jęki. Bałam się tylko, że zajrzy do stolarni jakiś czeladnik albo klient.
    
    W myślach odmieniałam na różne sposoby jedno słowo: rżnięta, przerżnięta, zerżnięta, wyrżnięta, niedorżnięta, wreszcie dorżnięta. Rżnięcie, rżniątko, solidne rżnięcie… Tak, to ...
    ... zdecydowanie było solidne rżnięcie. Sposób w jaki poruszał się we mnie, przywodził na myśl pracę piły. Marianowej piły. Działał tak energicznie, że przesunął mnie w kierunku ostrza piły tarczowej. Doszedł dodatkowy strach – mogę zostać przerżnięta przez dwie piły!
    
    – Niech pan uważa, panie Marianie!
    
    Ale chyba opacznie zrozumiał moją prośbę, bo sapnął tylko.
    
    – Nie bój nic paniusiu, spuszczę ci się na cycki.
    
    Obietnicy dotrzymał, ale wstydziłam się ogromnie, wracając ze stolarni w okrutnie pochlapanej garsonce, za to fachowo przerżnięta i z kompletną listą kandydatów na radnych.
    
    W ostatniej chwili pojawiła się kolejna przeszkoda. Start w wyborach na wójta ogłosił Tadzio Skiba, rolnik. Trochę taki wsiowy mądrala, stary kawaler, ale miałby pewne poparcie i odbierałby mi głosy. Trzeba było go absolutnie odwieść od kandydowania. Już zapadał zmrok, kiedy brodziłam w eleganckich szpilkach przez cholerne błoto obskurnego podwórka, żeby zastać Tadeusza w oborze, karmiącego świnie.
    
    – A jak mnie pani uczycielko przekonasz, żebym odstąpił?
    
    Jaki drań! Pewnie chce, żebym sama zaproponowała, że mu dam! – pomyślałam.
    
    – Panie Tadziu, co ja, biedna kobietka, mogę zrobić? Mam się panu oddać?
    
    – O, to to! Dobrze panienko kombinujesz. Po to masz zadek, żeby go nadstawić.
    
    Wkrótce leżałam z podciągniętą spódnicą, na kostce słomy w oborze, pod opasłym cielskiem śmierdzącego kmiecia. No cóż, dla wyższych celów trzeba być zdolną do poświęceń – usprawiedliwiałam samą siebie. A ...
«12...456...9»