1. Seks z urzędu 2


    Data: 24.02.2020, Autor: Okolonocny

    Na tym w zasadzie skończyło się wróżenie. Od myśli o wystawianiu na próbę przez sukces przeszliśmy do innych filozoficzno-egzystencjalnych przemyśleń. Z piciem trochę sfolgowaliśmy, więc udało nam się przegadać całą noc, do prawie szóstej nad ranem.
    
    Najciekawsze jest jednak to, że Kaśka… Miała rację.
    
    Nie minęły dwa tygodnie, a wyszukałem w BIPie informację, że urząd szuka pracownika. Kwalifikacje takie i takie. Moim atutem mogła być znajomość języków. Śmiało… pytajcie czy liznąłem francuskiego. Pominę jaki urząd, bo to mało istotne, a po co ma się znaleźć jakiś detektyw, co zacznie drążyć temat jak szczur styropian. Złożyłem dokumenty, zaprosili mnie na test i po upływie kolejnego tygodnia byłem wśród siedmiu osób na parędziesiąt, które go zaliczyły. W sumie nie był trudny. Cztery ustawy do ogarnięcia i jako takie obycie z życiem. Potem się zaczęły schody, bo te siedem osób zaprosili na rozmowę kwalifikacyjną. Jasne, wiadomo, komisja itd., ale na bank składała się z ludzi, którzy nie będą się chcieli narazić szefowi. Czekałem grzecznie. Była nas piątka, nie wiem co z resztą. Całkiem atrakcyjna dziewczyna w okularach i oficjalnym stroju, dwie o wiele brzydsze, a raczej cholernie zaniedbane i jeden facet, pewny siebie tak, że bez porozumiewania się wszyscy zgodnie braliśmy go za buca. No i ja.
    
    Rozmowa poszła zgrabnie, choć pytania były idiotyczne: proszę wymienić trzy swoje zalety i trzy swoje wady. Co może pan powiedzieć o sobie? Miałem lekkiego stresa, ale walnąłem ...
    ... taką rozprawkę przed szefem, że faktycznie zrobiłem na gościu wrażenie. Potem krótki test językowy, który przeprowadziła świetnie wyglądająca dziewczyna z dekoltem, który, dałbym głowę, miał rozpraszać męską, a może i kobiecą część egzaminowanych. No bo inaczej po co tak rozpinać bluzkę? Ja się nie dałem rozproszyć.
    
    Po kolejnym tygodniu przyszło zawiadomienie. Uprzejmie informujemy, że z dniem takim i takim został pan przyjęty na stanowisko takie i takie. Prosimy zgłosić się do urzędu w terminie takim a takim. Jak kazali, tak zrobiłem. Przywitał mnie ten sam facet, który mnie przepytywał. Brunet, po czterdziestce, przystojny, zadbany i inteligentny. Całkiem fajnie nam się rozmawiało, bo prawie godzinę, ale w końcu powiedział.
    
    – Dobrze, panie Marcinie, wysyłam pana do pokoju. Dziewczyny pokażą panu biuro. Tylko… – zawiesił głos i jakby się uśmiechnął – niech pan na nie uważa.
    
    Na te słowa pojawiło mi się w głowie z tysiąc pytań, ale żadnego z nich nie zadałem. „Zobaczymy” – stwierdziłem w myślach fatalistycznie.
    
    I zobaczyłem. Pokój 104, a jakże, był na pierwszym piętrze. Grzecznie zapukałem i po usłyszeniu „proszę” wszedłem.
    
    – Dzień dobry, Marcin Skalski, jestem nowym pracownikiem.
    
    – Oo, nasz rodzynek – powiedziała dojrzała kobieta, dosyć mocno, choć nie całkiem bez gustu, wytapetowana, z obfitym biustem, który był pierwszą rzeczą, jaka się rzucała w oczy zza biurka.
    
    – Przepraszam najmocniej – odezwała się inna, mniej więcej w jej wieku, o blond włosach, w ...
«123»