1. Na backstage'u


    Data: 11.05.2020, Autor: Phileefionka

    - Cześć! – przywitał się nagle ze mną ciemnowłosy chłopak.
    
    - Cześć… - odpowiedziałam nieco zaskoczona, wchodząc na backstage w dniu koncertu. Nie spodziewałam się tam nikogo. Zaskoczona jednak nie tylko dlatego, że zastałam tam kogoś, ale tym, że ciemnowłosy chłopak, mimo że nieśmiały i cichy, od razu mnie zaintrygował.
    
    - Jestem Matthieu – przedstawił się podając mi rękę.
    
    Też się przedstawiłam, nie wiedząc gdzie oczy podziać, jak zazwyczaj w takich sytuacjach. Mam też duży problem z zapamiętywaniem imion. Z „Matthieu” nie było jednak żadnego problemu. Zaskakująco szybko wyryło mi się ono w pamięci.
    
    Z początku myślałam, że to jedna z pracujących w klubie osób. Potem okazało się, że to nowy basista naszego zespołu, który prezentował się bardzo kusząco, skrobiąc coś nieustannie w swoim notesie, co tworzyło jakąś tajemniczą aurę wokół niego.
    
    - Co tam piszesz? – zaczepiłam go, kiedy reszta zespołu dołączyła do nas, a ja czułam się już mniej onieśmielona jego obecnością.
    
    - To teksty moich piosenek – powiedział skromnie, choć w jego głosie słychać było pewną dumę.
    
    Jego odpowiedź wywołała w nas entuzjazm i kiedy zachęcony przez resztę zespołu zaczął rapować po francusku, moje fantazje związane z nim zaczęły przybierać coraz barwniejsze kolory, a każde francuskie słowo działało jak balsam dla mojej duszy. Kiedy powiedział, że mieszka w Paryżu, wiedziałam już, że chłopak na pewno nie będzie mi obojętny. Z lekcji francuskiego nie pamiętałam wiele. Niewątpliwie ...
    ... jednak pozostało mi z nich zamiłowanie do Francuzów…
    
    Zaczęła się ostatnia próba przed koncertem i okazało się, że nasz francuski muzyk, oprócz tego, że posiadał artystyczną duszę, francuską wrażliwość i wywołującą dreszcze tajemniczość, był zupełnie pokręcony. Śpiewał, tańczył i wszędzie go było pełno, po prostu chodzące ADHD.
    
    A ja już nie mogłam oderwać od niego oczu.
    
    - Na jak długo przyjechałeś do Istambułu? – sprowokowałam temat do rozmowy w międzyczasie kiedy akurat nie prezentował nowych breakdance’owych kroków na parkiecie.
    
    - Tylko na 10 dni. Spędziłem tutaj 4 miesiące. Teraz przyjechałem tylko po swoje rzeczy. – odpowiedział, a ja nie wiedzieć czemu poczułam pustkę i żal. Przestraszyłam się, że to bezpodstawne uczucie było niemal widoczne na mojej twarzy, dlatego wyparłam je szybko.
    
    - Gosia zaśpiewaj coś – poprosił nagle Can.
    
    - Jasne – odpowiedziałam, weszłam na scenę i chwyciłam za mikrofon.
    
    Spośród 400 piosenek, które wykonuję, spontanicznie zaśpiewałam „Killing me sofly” Arethy Franklin i wtedy jeszcze nie wiedziałam, że był to najlepszy wybór jakiego mogłam dokonać w tamtym momencie.
    
    - Masz naprawdę ładny głos – usłyszałam od Francuza schodząc ze sceny. Tym razem to on znalazł pretekst do rozmowy – lubisz Arethę Franklin?
    
    - Dziękuję – odpowiedziałam czerwieniąc się. I nie była to reakcja na komplement, ale na to, że padł on z jego ust – nie wiem, nie słucham, po prostu lubię śpiewać tę piosenkę. – odpowiedziałam na jego pytanie i choć ...
«123»