1. Ballada o trzech nieznajomych, czyli rzecz o winie, karze i odkupieniu (część 8)


    Data: 20.05.2020, Autor: AgnessaNovvak

    ***
    
    Czy żyłem? Musiałem spokojnie usiąść i pomyśleć, lecz najwyraźniej tak! I to pomimo kolejnych ran, okrutnie piekących oczu oraz przede wszystkim oparzeń. Rozległych, spływających krwistym osoczem spod spieczonej żywym ogniem skorupy, które próbowałem schłodzić pod przecudownie zimną wodą, perlącą się w fontannie. Podziwiałem kulminację ognistego spektaklu w postaci walącego się dachu, strzelającego snopami iskier ponad korony drzew, zerkając równocześnie kątem oka na Aurorę.
    
    Czy żyła? Bez wątpienia! Choć wbrew pozorom właśnie jej, a nie swojego stanu obawiałem się najbardziej. Zwłaszcza że mogła wciąż nie pojmować wszystkiego, co się wydarzyło.
    
    – Żyją? – spytała nagle beznamiętnym głosem, ledwo słyszalnym pośród łoskotu pożogi. – Moje siostry znaczy?
    
    – Auroro… Chcę, żebyś wiedziała… – zacząłem niepewnie.
    
    – Ty je zabiłeś? – Spojrzała na mnie całkowicie zwyczajnymi, ludzkimi oczami. Bardzo, bardzo smutnymi.
    
    – Tak, ja! – Opuściłem głowę. – Wybacz mi. Musiałem. One…
    
    Odkaszlnąłem boleśnie, wypluwając szarą od sadzy ślinę, po czym wyznałem prawdę. Całą. Z najdrobniejszymi szczegółami. Gdy wreszcie skończyłem, Aurora nie wiedzieć dlaczego zamiast uciec, spróbować się zemścić lub zrobić cokolwiek innego, weszła do fontanny. Tak po prostu. Zupełnie się nie spiesząc ani nie przejmując moją obecnością, spłukiwała brud z małych, trójkątnych piersi, zbyt szerokich bioder i ciężkawych ud. Piękniejszych od wszystkiego, co w życiu widziałem. Wyczesywała palcami ...
    ... obsypane popiołem włosy, a nawet, na co bezwzględnie musiałem odwrócić wzrok, podmyła się. Ni mniej, ni więcej.
    
    Dopiero po zakończeniu owych absurdalnych ablucji podeszła do mnie. Pomogła ściągnąć nadpaloną koszulę, zamoczyła ją i przemyła odrapane plecy, posiniaczony brzuch, oparzenia na rękach oraz karku oraz spierzchnięte wargi. Po czym przysiadła mi na kolanach, powoli położyła dłoń na policzku i odsłoniła wcale nieidealne ząbki dokładnie tak samo, jak za pierwszym razem, gdy staliśmy przy samochodzie. Przytuliła się wciąż wilgotnym, oblanym gorejącą łuną ciałem, ewidentnie próbując nie dotknąć żadnego wrażliwego miejsca. Nie przerywając uśmiechu, nieoczekiwanie przylgnęła do mnie ustami, zostawiając po sobie subtelnie słodkawy posmak.
    
    – Czyli zostałam sama, tak? – Nie byłem pewien, czy zapytała, czy jedynie stwierdziła oczywisty fakt.
    
    – Masz przecież mnie! – zaprzeczyłem odruchowo, choć wiedziałem, jakże pusta i fałszywa była to deklaracja.
    
    – Przepraszam – wbiła we mnie spojrzenie przesadnie dużych oczu – ale nie mogę inaczej. Teraz to ty mnie wybacz .
    
    Pojąłem słowa Aurory dopiero gdy znienacka chwyciła mój własny nóż i całym impetem wbiła go po rękojeść pod żebra. Po czym bez słowa powstała, odwróciła się i zaczęła iść w kierunku dworu. Powolutku, krok za krokiem, jakby celowo napawając się nieuniknionym. W końcu przestałem rozróżniać jej sylwetkę na tle płomieni, by po chwili usłyszeć narastający gwałtownie, przeraźliwy krzyk. Powietrze zawibrowało, ...
«123»