Aleksandra
Data: 14.06.2019,
Autor: AleidaMarch
***
Padał śnieg. Mrużyłam oczy, bo śnieżynki przypuściły jakiś zorganizowany atak na moje rzęsy, tak samo, jak na całą resztę mnie. Widoczność nie przekraczała dziesięciu metrów, jednak wciąż widziałam ją idącą dwa kroki przede mną, ciągnąc mnie za dłoń. Dość zamarzniętą zresztą dłoń.
Kozaki ślizgały się po krawężniku, pomocna mi ręka pozwalała zachować równowagę. Moją wybawicielkę spowijał czarny gruby płaszcz, cała była ubrana na czarno i z daleka można by ją odróżnić od wszechobecnej bieli, jako coś abstrakcyjnego.
Docierałyśmy do celu albo przynajmniej mi się tak wydawało, przez nagłą zmianę kierunku. Były to słuszne przeczucia, gdyż moment później znalazłyśmy się w osłaniającej od śniegu bramie.
- Prawie na miejscu. Denerwujesz się, Aleksandro? - zapytała, otrzepując kaptur ze śniegu i nieudolnie wystukując kod do domofonu w rękawiczkach. Po chwili je zdjęła.
- Chyba nie. Wydaje mi się, że Ci ufam, Marto - odparłam chowając twarz w szaliku, pełna niepewności.
- Pani Marto.
***
Dalej ciągnąc tę ciotę za rękę, weszłyśmy wreszcie do mieszkania. Rzuciłam płaszcz na łóżko, ona pytającym i niewinnym wzrokiem ustaliła po spojrzeniu na mnie, że ma zrobić to samo. Mimo wszystko powiesiła (się) na prawie nieużywanym wieszaku w przedpokoju. Skąd ja go w ogóle miałam? Grzecznie wróciła do mnie, zdążyłam w tym czasie odszukać fajki i usadowić się na fotelu pod oknem, Aleksandra nieśmiało usiadła na kanapie naprzeciw mnie, delikatnie odsuwając mój - mokry ...
... jeszcze - płaszcz.
- Moja droga, nadal się nie trzęsiesz ze strachu? Ani troszkę? - zapytałam, wyrzucając do śmietnika popiół i oczyszczając biurko z śmieci pozostałych tu niewiadomo skąd i niewiadomo z kiedy.
- A dlaczego pytasz? Kręci Cię to, Marto? - aż musiałam się odwrócić od moich niezmiernie ciekawych zabiegów wykonywanych przy biurku. Chyba poczuła, że jej amnezja powinna być wybijana z głowy siłą, co niezwłocznie byłam w stanie jej zaoferować.
- Pani Marto - odrzekłam dokładnie artykuując każdą głoskę - nie zapominaj się tak często - wreszcie usiadłam koło niej, na miejsce kurtki, opierając się o oparcie sofy ramieniem. Ona zrobiła to samo odwracając się do mnie. Powoli odgarnęłam włosy z jej szyi.
- Najlepiej zrobisz, jeśli to jakoś zepniesz - stwierdziłam. Tak też uczyniła, związując je wygrzebaną z kieszeni gumką - A teraz chodź za mną - tym razem nie ujęła mnie za rękę i chwała Bogu. Postawiłam ją pod ścianą, ustawiając gdzieś po środku, niczym wprawny fotograf. Ściana charakteryzowała się nagością i białym kolorem, była też dość wysoka - cały salon był wysoki i wielki. Na przeciwko postawiłam taboret, miał służyć jako miejsce dla publiczności. Ja miałam być publicznością.
***
- Zdejmij proszę górę - otrzymałam pierwszy rozkaz.
Leniwie opadające płatki śniegu rozjaśniały krajobraz za oknem, śnieżyca powoli przechodziła. Światło sączyło się przez prawie przezroczyste firany wprost na mnie, a krzesło z Martą spowijał mrok, wynikający z cienia ...