1. Gdzie drwa rąbią, tam pierwsze razy…


    Data: 29.09.2020, Kategorie: Pierwszy raz nastolatek, Dojrzałe uwodzenie, Masturbacja Autor: Agnessa Novvak

    Przystanąłem przed wymagającą pilnego odmalowania siatką, za którą krzątała się wyraźnie wymizerowana kobieta, ubrana w przykrótkie paletko barwy brudu i wcale nie czystszą czapkę. Uzbrojona w niewielki toporek, rozłupywała kolejne drewienka, odrzucając je na piętrzącą się pod ścianą bezładną pryzmę. Ze wzbierającym współczuciem obserwowałem zawziętą nieporadność wyraźnie zmęczonej drwalki, zastanawiając się: co dalej. Najchętniej wparowałbym na podwórko i nie tylko dla zapisanego w niebiesiech dobrego uczynku, lecz i samolubnej chęci odreagowania stresu porąbał wszystko w drzazgi!
    
    Odkaszlnąłem raz czy dwa, ale bez większego efektu. Dopiero głośnym zapytaniem sprowokowałem nerwowe odwrócenie zaczerwienionej twarzy:
    
    – Przepraszam, może pani pomóc?
    
    – Słucham? Dziękuję, nie trzeba! Dam sobie…
    
    Kawał grubej gałęzi wypadł jej z rąk, obsypując zadeptany śnieg zeschłymi liśćmi. Westchnęła z rezygnacją i spojrzała na mnie błagalnie. Nie czekając dłużej na zaproszenie, uśmiechnąłem się możliwie przyjaźnie i pchnąłem furtkę.
    
    – Nie boi się pan sam tu wchodzić? Przecież trzymam siekierę! – spróbowała zażartować.
    
    – A co? Porąbie mnie pani i zje? – odbiłem piłeczkę, wyciągając rękę na powitanie. – I po pierwsze, do „pana” trzeba mieć wygląd i pochodzenie, a ja tym nie grzeszę. A po drugie, skoro już ustaliliśmy podział obowiązków, nie znalazłaby się gdzieś większa? – Wskazałem przerośnięta ciupagę. – Bo tą do jutra nie skończymy.
    
    Wahała się jeszcze chwilę, lecz ...
    ... ostatecznie zniknęła w przyklejonej do domku komórce, przynosząc mi po chwili istne narzędzie mordu. Zważyłem w rękach złowrogi kawał żelastwa, rodem z chyba przedwojennej rzeźni, osadzony na poczerniałym stylisku. Kontrolnie przejechałem palcem po zaskakująco ostrej krawędzi, na wszelki wypadek puściłem jeszcze smsa do domu:
    
    i zakasałem rękawy.
    
    Szło nam zaskakująco sprawnie: ja ćwiartowałem pniaczek po pniaczku, a ona zanosiła szczapy do składziku, przy okazji podtrzymując niezobowiązującą rozmowę. Ona pytała, ja odpowiadałem. Ja popijałem zdecydowanie przesłodzoną, parzącą zmarznięte palce i usta kawę, ona wypalała kolejnego papierosa. Od czasu do czasu zderzaliśmy się ciekawskimi spojrzeniami.
    
    Zmrok zapadał.
    
    – No, i po robocie! – Uśmiechnęła się szeroko, odbierając zbędne już toporzysko. – Ale dokąd to się kawaler wybiera?
    
    – Do domu, a niby gdzie? – palnąłem, wymownie podnosząc wzrok ku rozgwieżdżonemu niebu.
    
    – W takim stanie? Pokażże się! – Nim zdążyłem zareagować, wsunęła mi dłoń za rozpięty kołnierz. – Przecież jesteś cały mokry! Nie daj się prosić i zostań, chociaż na parę chwil! Ręce umyjesz, ogrzejesz się, wysuszysz. No, chodź! Sam powiedziałeś, że cię nie zjem!
    
    Rozbrojony własnym argumentem, przekroczyłem próg domku i podałem zapraszającej kurtkę oraz faktycznie zawilgocony sweter. Podkoszulkę, najbardziej przecież przepoconą, z wiadomych względów pozostawiłem na miejscu.
    
    – Łazienkę masz na wprost. Jak się ogarniesz, zaczekaj w pokoju – ...
«1234...»