Desperacja (I)
Data: 18.04.2021,
Kategorie:
delikatnie,
Lesbijki
desperacja,
monolog,
Autor: WstretnaLesba
... który stoi w butelce od kilku dni. Na dolnej półce resztka wczorajszego obiadu; kuskus wymemłany z pastą marchewkową, a w misce obok sama pasta, na kanapki. Co z tego, skoro w piekarni nie byłam od dwóch dni. Przecież nie dam jej jarmużu na śniadanie.
Z szafki wyjmuję ciemnobrązową szklankę z duralexu, przemywam ją pod kranem – sama nie wiem po co, nalewam wody. Masz, kurwa, Kranówiankę. Wracam do Gładkiej.
Bez słowa łapie szklankę i wypija kranówę duszkiem; jeden wielki łyk za drugim. Gdyby miała jabłko Adama, skakałoby jak szalone. Trochę wody ucieka jej kącikiem ust, ścieka po brodzie, skapuje na pościel, zostawia mokrą plamę wielkości jednogroszówki. Oddaje mi szklankę, usta przeciera wierzchem wypielęgnowanej dłoni i rozpoczyna gorączkową gonitwę wzrokiem za częściami swojej odzieży. Koronkowy, czarny stanik na podłodze przy łóżku. Majtki, pewnie kupione w komplecie, pół metra dalej. Sukienka, pognieciona, leży pod drzwiami. Nic nie zmieniło się od wczoraj. Marszczy czoło delikatnie, jak gdyby analizując ile czasu spędzę oglądając ją nagą, gdy będzie zbierać ciuchy; no bo przecież to nie ja, tylko moja sąsiadka, spędziła kilka minut z językiem między jej nogami. Przy pierwszej Wstydliwej uważałam to za zabawne i urocze. Dziś wiem, że to żałosny wynik zabraniania kobietom ich seksualności. Wmawiania nam, że seks jest dla mężczyzn. Zdobywanie jest dla mężczyzn. Kobieta jest tylko chodzącym układem rozrodczym, zbiorem jajeczek; pojęcia takie jak
czy
zna tylko ...
... z tandetnych pism dla kur domowych, do których znudzone żony wysyłają przepisy na pasztety, sałatki i inne serniki. Gardzę pruderyjnością.
Nie mogę na to patrzeć.
Podaję jej koronkowe figi, a ona wsuwa je pod kołdrą ze wzrokiem wbitym w pościel, sugerując, że nie ma zamiaru pamiętać, jak przy zsuwaniu ich z jej gładkich, mocnych ud, przejeżdżałam po nich językiem. Podaję stanik, ona szybkim ruchem zapina go na plecach. I nawet w bieliźnie nie wstaje po sukienkę. Wciąż pozostaje pod kołdrą. Ocipieję.
Zbieram z podłogi sukienkę, rzucam jej na pościel. Wychyla się po nią, przy czym nie zapomina żeby pościel kurczowo trzymać tuż pod brodą – sytuacja zaczyna się robić komiczna. I tak jak jej twarz była piękna wczorajszego wieczoru, była piękna nocą, gdy odrzucała ją w przedłużającej się ekstazie i nawet dziś, gdy spała, była piękna, teraz jest żadna. Żadne są jej zwrócone wciąż gdzieś obok mnie jasne oczy, żadne są zaokrąglone policzki z żadnymi dołeczkami pośrodku. Żadne są wąskie usta z resztkami ciemnej szminki w kącikach. Żadne jest jej pożegnanie, gdy już po kilku minutach od zakrycia krągłości sukienką i znalezieniu w kuchni torebki, stoi w drzwiach mojego mieszkania; wciąż unikając mnie wzrokiem, klepie niezdarnie po ramieniu jakby żegnała irytującego wujka, który po raz kolejny nawalił się na imprezie rodzinnej i cały wieczór smyrał ją stopą po łydce, pod stołem, co by żona nie widziała.
Wyszła. Zamknęłam drzwi.
Pozostałam ja i wątły zapach, smród, odór jej ...