Serbski film Reportaż (IV)
Data: 14.05.2019,
Kategorie:
Brutalny sex
historia,
wojna,
poniżenie,
zemsta,
Autor: Ravenheart
... To dla tej historii i dla ciebie tu przyjechałam – próbuję ją udobruchać.
Milica mierzy mnie podejrzliwie wzrokiem, ale po chwili wraca do przerwanego wątku.
– Jak pamiętasz, 1 czerwca 1995 roku urodziłam Nadię. Ten zboczeniec Dymitr naprawdę chyba wierzył, że my zachodziłyśmy w ciążę z jego psami. Odbiło mu zupełnie. Kurwa, chciał te dzieci – bo w sumie urodziło się parę, choć pierwszy miesiąc przeżyło tylko pięć – karmić mięsem i krwią. Jak wilki. Na szczęście jego przyboczni też mieli go dość. Oczywiście, fajnie było nas sobie używać, fajnie było spędzać czas na piciu, rżnięciu się i rabowaniu okolicy, ale po Dayton wojny właściwie już nie mogło być. W centralnej Jugosławii – choć oczywiście mojego kraju już nie było – zapanowała beznadzieja, ale i niestabilny pokój.
Jedyną szansą na dorobienie się i dalsze boje była walka o Kosowo, która właśnie przybierała na sile. Tyle, że Dymitr nie chciał tam jechać, jemu wystarczała jego chora hodowla wilkołaków. W swoim pokręconym umyśle wkręcił sobie, że nasze dzieci były przecież wilczymi hybrydami. Ale jego kumple mieli dość. Dość swojego herszta, bo oczywiście rabunku i wódy nigdy za wiele. Od paru tygodni próbowali przekonać swojego szefa, kłócili się, wrzeszczeli. Ale zawsze był górą. On i te jego bestie.
Tego wieczora poszło ich pięciu, z automatami. Wróciło trzech, ale Dymitra i jego rottweilerów już nie było na świecie.
Nowym przywódcą został Josif. Wtedy to już powoli brakowało nam wszystkiego: żarcia, ...
... broni, pieniędzy… Więc nasz świeżo upieczony
zebrał tych, co zostali, i przerzucił nas na południe, do Kosowa. Trafiliśmy do jednego takiego biznesmena… No, powiedzmy, że biznesmena. Zoran mu było, ale wszyscy wołali go Hitler, bo nosił taki wąsik jak Adolf. Zoran był bandytą średniej klasy. Gdzie mu tam było do Antona… Ale w Kosowie nawet średniacy uchodzili za bossów.
– Jakie jest to wasze Kosowo?
– W sumie, nieduże. To raptem teren przypominający prawie równy kwadrat o boku stu kilometrów. Ale jest zabójczo piękne. Wyobraź sobie wysokie góry, poprzecinane zielonymi jarami. Skały są tam czarne i szare. To kraj dziki i wolny, gdzie jest mnóstwo powalonych pni drzew, gdzie potępieńczo świszcze wiatr, a krzyczące ptaki sprawiają, że wygląda to jak obraz krainy umarłych.
– No, prawdę mówiąc nie brzmi to zachęcająco.
– Ech, nie zrozumiesz naszych dusz, jeśli nie odetchniesz powietrzem serbskiego Kosowa, nie pójdziesz samotnie w Góry Prokletije.
– Prokletije? Przeklęte?
– Tak je nazywamy. Bo one są dzikie. Nieujarzmione. Dumne. Może właśnie dlatego w naszych żyłach płynie to przekleństwo? Bo choć to ziemia piękna, to jednak mało urodzajna. Nawet wody brakuje. No, może z wyjątkiem kotlin, tam są szybkie, rwące rzeki. Miast tu też niewiele. Jest oczywiście Prisztina, jest Prizren, Mitrovica… No i jest Kosove Pole, święta ziemia dla wszystkich Serbów. Ale to wszystko bieda z nędzą. Przynajmniej teraz. Żyłoby się tu cudownie, ale ci cholerni dzikusi wszystko ...