Ewa, Adam i nie tylko, czyli…
Data: 22.10.2021,
Kategorie:
Dojrzałe
Mamuśki
walentynki,
Anal
alkohol,
Autor: Agnessa Novvak
... waga. Do tego jej nadal nie do końca trzeźwy osąd sytuacji, w połączeniu ze zmrożonym chodnikiem, wcale nie ułatwiał zadania. Miała zamiar wynieść wszystko aż pod kontenery na śmieci na sąsiedniej ulicy, ale zamykając za sobą drzwi dostrzegła jakieś wyraźnie młodzieżowe towarzystwo, kierujące się hałaśliwie w jej stronę. Kiedy byli na wysokości furtki, przywołała ich gestem. Trzech chłopaków i cztery dziewczyny, na oko w wieku licealno-studenckim. Razy dwie ręce. Powinno wystarczyć. Szok malujący się na ich twarzach był tak wielki, że musiała im trzy czy cztery razy powtarzać, że to nie jest dowcip. Ani prank. Ani nie dosypała niczego do środka, żeby ich potem wszystkich zgwałcić. I albo wezmą całe to dobro tutaj i teraz, albo nici z podarunku. A na drugi uśmiech losu nawet niech nie liczą.
– powiedziała moralizatorsko niczym podstarzała belferka, która w absolutnie każdej sprawie musi się wypowiedzieć, chociaż olewa ją nawet jej kot –
Miała chyba jakiś problem z wyższą matematyką. Osób było siedem. Razy dwie ręce. Butelek, o ile dobrze policzyła, miało być czternaście. Dość osobliwy przypadek, ale całkiem praktyczny. Skoro każdy dzierżył już dwie przypisane mu sztuki, to skąd została jej jeszcze jedna? Tym bardziej, że z wytartą, czerwono-białą etykietką, wyglądała jak zwykła wódka. Skąd niby? No nic, zapewne kiedyś kupiła „za zapas”. Albo Adam kupił. Zresztą nieważne.
W tej samej chwili spoza linii cienia wyszła jeszcze jedna osoba. Czyli jednak była ich ósemka? ...
... Oby nie nienawistna.
Podała jej butelkę prosto do ręki. Co dziwne, mimo panującego zimna, nie ubranej w rękawiczkę. I wtedy podniosła oczy. Kiedy dotarła wzrokiem do dużej, staromodnej broszy wpiętej w połę czarnego płaszcza, przeszył ją przenikliwy chłód. Dalece wykraczający poza to, co pokazywały termometry. Lodowata szpila przerażenia, wbijająca się głęboko w serce. Ozdoba składała się z dużej, szeroko rozwiniętej róży, o płatkach wyciętych w czerwonym koralu i otoczonej srebrnymi listkami, pokrytymi intensywnie zieloną emalią. Które powinny ściśle otaczać kwiat. Przynajmniej teoretycznie, bo praktycznie w jednym miejscu widniała wyraźna przerwa, jakby jednego liścia brakowało. Bo brakowało. Ostatecznie sama, przed z górą trzydziestu laty, niechcący go urwała.
Ostatnie, co zapamiętała, to nieludzko jasne, jarzące się zimnym blaskiem tęczówki, spoglądające na nią przenikliwie spod ogniście rudej grzywki. A potem już tylko brzęk szkła, wirującą karuzelę świateł, i ostatecznie zalewającą ją ciemność.
Nawet nie zauważył momentu, w którym ktoś się do niego dosiadł. Z zamyślenia wyrwało go niespodziewane pytanie.
Odwrócił się powoli. Właścicielką miękkiego, niemal uwodzicielskiego głosu o wysokim tembrze, okazała się być długowłosa blondynka, obdarzona ogromnymi, niebieskimi oczami. I jeszcze większymi piersiami, pomiędzy którymi pełzł mieniący się złotem, zawieszony na misternie plecionym łańcuszku WUNSZ! To znaczy wąż o rubinowym spojrzeniu, groźnie szczerzący zęby ...