Karnawałowy weekend cz. 2
Data: 14.03.2022,
Kategorie:
Dojrzałe
Hardcore,
Sex grupowy
Autor: xray51
Jak przeważająca większość Polaków, wybrałem się na całotygodniowe zakupy do znanego marketu. Pchając pomiędzy kolejne regały niesforny wózek, jeżdżący swoimi, tylko jemu znanymi drogami, przemierzyłem prawie pół marketu. Trochę zaplanowanych, i tych „niezaplanowanych”, rzeczy się nazbierało. Kląłem w myślach tego, który wymyślił takie parszywe pojazdy sklepowe, po raz kolejny mocując się z jego prostą jazdą. Nagle BUMMM. Walnąłem w czyjś wózek. Czerwony po uszy, że czymś takim nie umiem jeździć, bąkam skruszone „przepraszam”.
– Nie ma sprawy. Mój też tak jeździ – słyszę znajomy głos S. – Ty też na „spędzie głodomorów”?
– Jak widzisz. Trzeba jakoś zaopatrzyć lodówkę na najbliższe dni, bo tasiemiec ma swoje prawa.
Komentując minione wydarzenie, przepychając się przez mrowie ludzi pośród regałów, docieramy w końcu do kas. Oczywiście tu też horror. Ale, co ja będę mówił, wszyscy znamy „zalety” takich zakupów w marketach. Przebrnęliśmy wszelakie bariery i dotarliśmy do swoich aut, które dziwnym trafem stały obok siebie. Pakując towar do bagażnika zerkałem kątem oka na S. Jak zawsze wyglądała szałowo i wystrzałowo. Z nietuzinkową fryzurą, nienagannym makijażem i dobrze dobranymi ciuchami przyciągała wzrok wszystkiej męskiej części „zakupowiczów”, z których większość wręcz rozbierała ją wzrokiem. Byłem, powiem szczerze, bardzo zadowolony, wręcz dumny, że to właśnie ze mną gada, upychając kolejne załadowane reklamówki w bagażniku.
– Słuchaj, może wpadniesz do mnie na ...
... kawę – zaproponowała. – Kupiłam podobno świetne ciasto, spróbujemy.
Musiałem mieć niezbyt tęgą minę, skoro ponownie nalegała: – Nie daj się prosić!
– OK – powiedziałem, myśląc jednak o tym, że muszę do domu, wpakować moje zakupy do lodówki, posortować wiktuały, wiedząc, ile czasu zajmuje taka kawka u S. Jakieś 2 godziny jak nic! – Trudno – pomyślałem. – S. nie godzi się odmówić, przypominając sobie nasz wspaniały wcześniejszy karnawałowy weekend. Podjeżdżając za nią pod jej dom zobaczyłem M. i jej auto. M. stała na chodniku w wyczekującej pozie. Skąd się tutaj wzięła?, zastanawiałem się chwilę, i doszedłem do wniosku, że S. musiała ściągnąć ją telefonem, bo w sklepie nie wspominała o tym, że M. czeka na nią pod domem. Przywitałem się z M., serdecznie ściskając i cmokając w policzki. Pomogłem S. wnieść zakupy do mieszkania, jej małego „puzdereczka” (tak je właśnie sama nazywa).
Rozsiadłem się w wygodnym fotelu, czekając aż S. zaserwuje tę kawę i ciasto wspominałem tamto niezapomniane party u mnie. Miłe dreszcze na myśl o tym przechodziły mi po plecach. S. i M. szczebiotały w kuchni dzwoniąc kubkami, sztućcami, talerzykami… Było mi tak wygodnie, że prawie zapomniałem o moim postanowieniu dotransportowania moich zakupów do siebie. Pojawiła się obiecana kawa, ciasto. M. zaproponowała lampkę koniaku.
– Nie mogę. Wiesz, że muszę zawieźć moje rzeczy do domu… a ja się, jak wiecie, dobrze prowadzę…
Obie jak na komendę serdecznie się roześmiały.
– I kto to mówi… „Dobrze ...