1. Ocelot


    Data: 25.01.2023, Kategorie: Nastolatki nieznajomy, Autor: dirtdevil

    ... grymasie, nad ostro zarysowanymi kośćmi jarzmowymi - płonęło dwoje kocich oczu... Duże, zielone, migdałowate. Obrysowane eye-linerem dookoła - z łezkowatą kreską w wewnętrznych kącikach i poziomą, przedłużającą obrys oczu w zewnętrznych. W tym krótkim, pierwszym momencie myśli przeleciały mi przez głowę, jak stado spłoszonych ptaków: "gdzie ja widziałem te oczy?".
    
    Zastygliśmy na chwilę, ona w bezruchu, ja powoli prostując się znów i osuwając w pseudo- wiktoriańskie, skrzydlate oparcie kawiarnianego fotela. Z chwilą, gdy dotknąłem go łopatkami, uderzyło mnie wspomnienie - jak na smaganej samum pustyni, w łopoczącym namiocie Szejk pokazywał nam swój najnowszy nabytek - stworzenie o niesamowicie melancholijnym, jednak wciąż milcząco - groźnym spojrzeniu: ocelota.
    
    Tymczasem ona, wciąż elektryzując mnie wzrokiem - powoli wstała, przypieczętowując niejako kocią alegorię i podeszła do mojego stolika, wyższa nawet, niż mogło się początkowo zdawać: łącznie z niemałymi obcasami wykwintnych botków mogła mieć metr osiemdziesiąt wzrostu. Przysiadła się bez słowa, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy a ja trwałem, jak oczarowany. Sytuacja wszak była raczej niecodzienna: młoda, nieletnia jeszcze dziewczyna i mężczyzna, któremu bliżej do czterdziestki, niż trzydziestki.
    
    Długimi, wąskimi palcami musnęła najpierw grzbiet mojej leżącej na stole lewej dłoni, potem - śmielej - zakryła ją swoją, żeby na koniec dołożyć drugą i wręcz łapczywie przesuwać obydwie w górę dłoni, przez ...
    ... nadgarstek do połowy przedramienia. Od czasu, do czasu uciskała którąś z nich lekko a mnie przechodził wtedy dreszcz.
    
    Siedzieliśmy tak - nasze oczy odległe jedynie o szerokość stołu, jej dłonie błądzące po mojej, cały zgiełk na chwilę zamarł i odpłynął w tym naszym stratosferycznym milczeniu. W końcu - po paru minutach, odważyłem się i położyłem prawą dłoń na jej przedramieniu. Drgnęła, zrywając na chwilę zaklęcie, odsunęła się od mojego dotyku.
    
    Wstała nagle, sprężystym ruchem, chwyciła mnie za dłoń i rzucając prawie wyzywające spojrzenie ocelocich oczu, powiedziała tylko jedno słowo, niskim, zachrypniętym altem: "Chodź!".
    
    Wyprowadziła mnie, pół biegnąc, czasem rzucając wzrokiem przez ramię, z kawiarni i wciągnęła w pulsujący tłum.
    
    Gdy ocknąłem się z wiru twarzy i sylwetek - prowadziła mnie prędko wykafelkowanym korytarzem, na którego końcowym, T-kształtnym, rozgałęzieniu znajdują się toalety. Minęła je jednak śmiałym krokiem i nie zwalniając, uderzyła barkiem w drzwi znajdujące się na końcu prawego, ślepego poza tym zaułka. Otworzyły się z impetem i wpadłem do pomieszczenia, gdy ona - zgrabnie wykręciwszy się piruetem z uścisku dłoni - przemknęła za mnie, zamknęła drzwi i zaparła się o nie plecami od wewnątrz.
    
    Był to schowek na miotły, dość obszerny - wzdłuż obu dłuższych ścian ciągnęły się regały z utensyliami do sprzątania, pod ścianą naprzeciwko drzwi stał wózek z wiadrami i mopami. Po krótkim namyśle chwyciła go i podstawiła pod drzwi, przyblokowując jednocześnie ...
«1234...»