Szept - najdelikatniej tym razem.
Data: 21.09.2019,
Autor: EduardTomson
... błyszczące oczy, bym poznał prawdę. Ale ona nie chciała dziś uciekać w kłamstwo, czułem to wyraźnie. Ciekawość i podniecenie brały górę nad strachem, tworząc niesamowity, gęsty koktajl. Wiedziałem że dziś będzie między nami inaczej. Że to jest ten moment, w którym oboje chcemy dopłynąć do końca. Że to dzisiaj ma być śmielej. Pełniej.
Sal, wtulona we mnie tyłem, delikatnie poruszała biodrami, które ocierały się o mojego naprężonego członka. Wydawała z siebie ciche westchnienia i zamierała. Przywarła do mnie plecami wtulając głowę w zagłębienie szyi. Ułożyła dłonie na moich, jakby chciała jeszcze bardziej poczuć zespolenie naszych ciał i siłę mojego dotyku.
- Uwielbiam je – powiedziałem jakby nie swoim głosem i ścisnąłem lekko sutki. Zadrżała i oparła się na mnie mocniej, odrzucając głowę do tyłu. Przesunąłem dłoń ku górze i objąłem odsłoniętą szyję. Gładziłem ją przez chwilę, dotykając jedynie kciukiem i palcem wskazującym. Zacisnąłem na niej wszystkie palce, gdy kolejna fala emocji wypieściła całą sieć moich neuronów. Druga dłoń nadrabiała zaległości. Trzymałem ją za piersi, obejmując szeroko, a one wisiały ciężko na moim ramieniu. Po kolei bawiłem się nimi. Ściskałem, by puścić i pozwolić dłoni zważyć cudowny ciężar, a następnie uciekałem do sutka, którym przesuwałem po kolejnych palcach. Czułem jej dreszcze, choć mogłoby się zdawać, że to ja mam z tego większą satysfakcję.
Przypomniałem sobie to uczucie, gdy wychodziłem na łąkę, będąc jeszcze małym dzieckiem. Gdy ...
... w wieku pięciu lat, stawałem na wysuszonej lipcowym słońcem trawy, a moje nozdrza atakował słodki zapach drzew owocowych, z radością odkrywałem południową porę. To nie była zwyczajna pora. Południe było pełne niezliczonej magii, która działa się w naszym domu. Zazwyczaj dopadała mnie właśnie w trakcie zabawy. Rzadko bawiłem się z rówieśnikami. Jak zwykle więc sam szukałem skarbów, budowałem niezwykle skomplikowane twory i rozmyślałem o alternatywnych światach. Myślałem wtedy o miejscu, w którym szczęście przepełnia człowieka tak mocno, że osiąga stały, niemalejący poziom i zastyga jak gorąca lawa po erupcji. Czułem to wtedy, gdy stałem przed samym słońcem, mrużąc oczy przed jego majestatem. Wtedy, gdy wesoły sygnał lata z radiem docierał moich uszu, obwieszczając nadejście deserowej pory. Serek homogenizowany o smaku waniliowym, lub galaretka z bitą śmietaną…
Ani jedno, ani drugie, nie smakowały mi już nigdy tak bardzo jak temu małemu, samotnemu chłopcu w południe.
Ale to, co czułem wtedy, jako mały berbeć, czułem również obecnie. W tej chwili moje ciało przeszywał stały, słonecznie ciepły dreszcz. Było południe. A ja słyszałem sygnał obwieszczający porę deseru…
Jej piersi były już wypieszczone i choć nie chciałem ich zostawiać nawet na chwilę, postanowiłem przenieść się na pozostałe skrawki nieodkrytego lądu.
Obróciłem ją przodem.
- Pocałuj mnie – szepnąłem, nim nasze wargi zbliżyły się do siebie. Poczułem ich słodycz, nim jeszcze się zetknęły. Ułamek sekundy ...