Udawana randka Marty (II)
Data: 05.12.2023,
Kategorie:
udawanie,
randka,
elegancja,
Mamuśki
pończochy,
Autor: historyczka
... Pani Marto, czy dziewczęta zawsze są tam, takie… wilgotne?
No i co ja mu miałam powiedzieć?! Że to oznaka tego, jak bardzo się przez niego podnieciłam?
– Panie Lubku… cóż… to znak, że kobieta jest gotowa… - nie potrafiłam ukryć zawstydzenia w głosie - do przyjęcia tam mężczyzny...
- A zatem… pani… jest gotowa?
Ukuło mnie to pytanie. Zastanawiałam, się co powiedzieć. Ale byłam gotowa wyrzucić z siebie: - „Tak, jestem gotowa. Jestem tam wilgotna i gorąca, jak amazońska puszcza. Gotowa do przyjęcia w niej anakondy!”
- Cóż… jestem… czy chcesz sprawdzić?
Zaskoczyłam się sama, że mi to przeszło przez gardło. Lubomir podobnie zaskoczony, jednak szalenie musiał być ciekawy, jak dokładnie prezentuje się "owa" gotowość. Nie bacząc na wyraźne skrępowanie, odsunął wąski pasek stringów i obnażył moją szparkę.
Speszyłam się. Młody chłopiec, który mówi mi per "pani", ogląda sobie moją piczkę.
Nie tylko ogląda! Suwa po niej paluchem! Drażni jej wargi... wreszcie wsuwa się do środka! Teraz dopiero czuje, jak jestem mokra!
- Pani Marto… a czy na pierwszej randce może dojść do aktu oralnego? – znów mnie zaskoczył! Jakby zdzielił mnie obuchem. Ale postanowiłam brnąć w to.
- No cóż… może… - potwornie podnieciła mnie sytuacja, wręcz nie panowałam nad sobą.
Chłopak jak w hipnozie, pochylił się nad moim kroczem. Chłonął zapach nozdrzami, napawał się. Chyba nic nie oderwałoby go od mojej muszelki. Pocałował ją delikatnie. Zaczął lizać. Mimo, że robił to niewprawnie, ...
... cała drżałam. Aby miał wygodniej, rozchyliłam szerzej uda. Język pieścił mnie wytrwale, gdy zaczęłam głośno wzdychać, zanurzył się w mojej brzoskwince. Jęczałam, gdy trafił na moje najwrażliwsze miejsce...
Cóż, wszak instruktaż wymagał także mojego zaangażowania… Pochyliłam się nad rozporkiem Lubomira, potwornie podekscytowana, rozpięłam go. Zżerała mnie ciekawość, jak prezentuje się jego męskość. No i prezentowała się wybornie.
Podziwiałam ją. Wiedziałam, że niczym bardziej nie wbiję w dumę młodego adepta sztuki Amora.
- Lubku… on jest wspaniały!
Na dowód tego, ujęłam go w dłoń. Prężył się jak pika gotowa do dźgania.
- Jaki twardy… i jaki duży!
Pragnęłam poczuć go w sobie. Ale najpierw chciałam oddać mu hołd. Tym samym ośmielając młodzieńca najmocniej, jak się da. Pocałowałam go w sam czubek. Potem polizałam, jak najwspanialszego loda. By, powoli, ujmować go w usta, połykać najgłębiej jak to możliwe. Czyniłam to z namaszczeniem, niczym religijny rytuał. Uklękłam przed nim. Ekscytowało mnie to, że znalazłam się w tak wiernopoddańczej pozie. Suwałam ustami po twardym trzonie, starając się utrzymywać z młodzieńcem kontakt wzrokowy. Widziałam po minie jak jest rozgorączkowany. Kiedy ustami pieściłam jego korzeń, wznosił oczy ku niebu, jakby wznosił modły, zdawał się mówić: - "Panie, niech ta chwila trwa wieczność!"
Ssałam go z dużym zaangażowaniem, choć spodziewałam się, że jak to młody i nieoświadczony chłoptaś, łatwo może przedwcześnie wytrysnąć.
Dlatego ...