Saga o gwiezdnej kobiecie, czyli wyznanie…
Data: 23.03.2024,
Kategorie:
Romantyczne
służąca,
mezalians,
Zdrada
Lesbijki
Autor: Agnessa Novvak
Ocknęłam się we własnym łóżku, zalanym chłodnym światłem poranka. Czułam się, jakbym w nocy ostro zabalowała. Nie, żebym miała w tej materii nie wiadomo jakie doświadczenie, ale… Podniosłam się ostrożnie, próbując trzymać w ryzach ciężką głowę i wyraźnie niespokojny żołądek, jednak szybko dałam za wygraną i opadłam ciężko na poduszkę, próbując ignorować wyjątkowo głośno tupiące mewy. Względnie inne jeże. A nawet korniki.
Moje marne starania musiały być jednak na tyle hałaśliwe, iż spowodowały pojawienie się w drzwiach najpierw wyraźnie zaciekawionego brata, a chwilę później – dla odmiany – ewidentnie zniesmaczonej matki. I chociaż pojmowanie rzeczywistości miałam wciąż cokolwiek ograniczone, to jednak opierając się na wywodach tej dwójki zrozumiałam, że poprzedniego wieczoru zjawiłam się w domu znacznie później niż zwykle i w stanie urągającym ludzkiej godności. Już od progu zaczęłam się wydzierać, że rzuciłam robotę, więc wreszcie będę miała dość czasu na własne sprawy! A przede wszystkim jestem młoda, ładna i najwyższa pora, żeby co lepsze chłopaki zaczęły się za mną uganiać! A jeśli nie, to ja sama będę się uganiała za nimi! A co!
Pomimo intensywnych wysiłków umysłowych nie mogłam sobie niczego przypomnieć z tych niegodnych kobiecej czci ekscesów, lecz równocześnie nie miałam powodów, by nie wierzyć w przedstawioną wersję wydarzeń. Zwłaszcza że rozwiązanie stosunku pracy leżało na biurku, wraz z kopertą zawierającą ostatnią wypłatę oraz drugą, podpisaną: „premja ...
... na gyszynki”. Po prawdzie zastanawiało mnie także, co właściwie stało się jeszcze wcześniej – pomiędzy moim wtargnięciem do gabinetu Rojzy a powrotem – lecz i w tej kwestii pamięć mnie zawodziła. W zasadzie mogłam wszystkiego dowiedzieć się choćby u Lusi i Kristy, jednak ostatecznie odwlekałam wizytę tak długo, że w końcu uznałam, iż będzie to cokolwiek niezręczne. Więc dałam za wygraną. No, prawie, bo Gita na wieść o moim odejściu niespodziewanie się rozgadała, co rusz wypytując o najdrobniejsze nawet szczegóły, z wyglądem mojej byłej już szefowej na czele. Po co? Cóż, tego ujawnić już nie zamierzała, więc opieprzyłam ją za wścibstwo i uznałam temat za zamknięty.
Tak czy inaczej, szybko przeszłam nad tą kwestią do porządku dziennego i zaczęłam najzwyczajniej w świecie szukać nowej pracy. I nawet jeśli wciąż daleko mi było do rodowitej hanyski, to mimo wszystko mówiłam już „po tutejszemu” na tyle dobrze, by tym razem znacznie szybciej zakończyć poszukiwania sukcesem. Co prawda na posadę sprzedawczyni ze stoiska z galanterią rodzice patrzyli krzywym okiem, to na kolejną już znacznie mniej – wraz z nastaniem lata udało mi się bowiem zatrudnić na poczcie. A w końcu, jak powszechnie mówiono, „co państwowa posada, to państwowa”.
Powoli ogarniałam też życie prywatne. To znaczy: nie, nie powoli. Bardzo szybko. Najpierw lokalni podrywacze z hali targowej, potem zaś nowi pocztowi koledzy co rusz próbowali namówić mnie na kawiarnię czy kino. Nie tylko tam zresztą. Pojawiały się ...