Sanatorium. Marta u chrześniaka
Data: 29.03.2024,
Kategorie:
pończochy,
dobieranie,
kąpiel,
podgladanie,
szantaż,
Autor: historyczka
Mój ukochany chrześniak Maksymilian znalazł się w sanatorium. Jako chłopiec nieśmiały i niezaradny, często poniewierany przez kolegów, wreszcie wrobiony kradzież-włamanie do sklepiku - wymagał natychmiastowej pomocy.
Pojechałam tam bezzwłocznie. Jego egzaltowana i wiecznie schorowana matka, mogłaby jedynie zaszkodzić.
Sanatorium mieściło się w dużej, podkarpackiej willi. Przedwojennej, nieco zaniedbanej, ale z duszą. Przywitała mnie typowa jesienna aura – mżył deszcz.
Musiałam spotkać się z dyrektorem placówki, błagając o właściwe traktowanie biednego, wrażliwego chłopca.
Wiedząc, że pan dyrektor bywa nieobojętny na kobiece wdzięki, przyjechałam ubrana odpowiednio. Założyłam krótką i obcisłą spódnicę, delikatne, bardzo zgrabne szpileczki, bluzkę z dekoltem, a na nogi porządne włoskie pończochy – żeby poczuć się jeszcze bardziej seksownie.
Pan dyrektor, mężczyzna dobrze po czterdziestce, z lekką nadwagą, zmierzywszy mnie od stóp do głów, uśmiechnął się i przywitał, całując w rękę.
Przyglądał mi się bacznie, wręcz czułam, jak rozbiera mnie wzrokiem. A ja przyjęłam rolę – którą lubię najbardziej – nieśmiałej, bezradnej kobietki. Oczywiście, podziwiającej zdolności organizacyjne i przywódcze pana dyrektora.
Gdy wyłuszczałam sprawę, mężczyzna nie tylko patrzył się mi prosto w oczy. Ewidentnie szukał fizycznego kontaktu. A to pochylał głowę w moją stronę, niemal dotykając twarzy, a to kładł rękę na plecach. A to na kolanie…
Przedstawił swój punkt widzenia. ...
... Dawał do zrozumienia, że Maksymilian będzie miał „ciepło” ale… właściwie wszystko zależy od niego – szefa sanatorium. Pocierał palcami mój policzek.
A ja nadal wdzięczyłam się do niego.
„A myśl stary capie, że mnie zdobędziesz. Ale nie dla psa kiełbasa!”
Chciałam stworzyć wrażenie, że jestem bardzo uległa, ale oczywiście planowałam, że gdy tylko sprawa Maksia zostanie załatwiona, zostawię dyrektora z niczym.
Więc gdy ręce dyrektora stawały się zbyt śmiałe i lądowały na moim kolanie – protestowałam i odwodziłam jego dłoń.
Oczywiście nie przestawałam się przy tym uśmiechać i łopotać rzęsami. Na przemian, a to patrzyłam mu prosto w oczy, a to wstydliwie spuszczałam wzrok. To go ośmielało. Oczywiście nie dawał za wygraną. Ręce coraz częściej lądowały na moich kolanach, albo wręcz na udzie. Opędzałam się od nich cierpliwie, demonstrując jednocześnie, jak słabą jestem kobietką…
-Och… prawdziwy z pana mężczyzna z żyłką uwodziciela… - niewątpliwie zachęcałam go tą oceną… gdy jednocześnie powstrzymywałam jego dłoń przed próbą wtargnięcia pod kusą spódniczkę. Podczas takich zabiegów materiał kiecki przesuwał się delikatnie w górę, ukazując mój kobiecy sekret, czyli koronki pończoch. Bez dwóch zadań, działało to wielce na dyrektora, który z tym większym animuszem przystępował do działania. Chwaląc się swymi osiągnięciami, gładził moje plecy, ramiona, wreszcie talię. Z czasem niebezpiecznie zbliżał się do biustu. Nie mogłam dopuścić, żeby mnie tam chwycił.
- Panie ...