Gdy dopada cię śmierć
Data: 16.05.2024,
Autor: Shogun
... jak noc, sięgające prawdopodobnie do samego początku pośladków. Był jeszcze jeden element przykuwający uwagę. Oczy, tak oczy pełne mroku? Spojrzałem dokładniej. Było w nich coś, coś pięknego. W mroku krył się blask. Nie mogłem w to uwierzyć. Doskonały piękny kontrast jak, jak... gwieździste nocne niebo. Tak, byłem zahipnotyzowany, jednak moją uwagę przyciągnęło coś jeszcze. Wielkie kościste skrzydła? „Skrzydła?” – pomyślałem. Przeraziłem się nie na żarty. Już miałem coś powiedzieć, gdy poczułem przeraźliwy ból. Okazało się, że kobieta przebiła mój brzuch ostrą kością jednego ze skrzydeł. Nie zdążyłem nawet krzyknąć, zacząłem odpływać, umierać? Ostatnimi przebłyskami świadomości widziałem, jak oblizuje moją krew.
Potem nie widziałem już nic.
***
Obudziłem się. Czułem na sobie, jakiś ciężar. Otworzyłem oczy i wtedy wszystko sobie przypomniałem. Ławka, kot, kobieta. To nie był sen. Siedziała mi na kolanach i... całowała mnie? Tak. Całowała mocno, drapieżnie i w taki sposób, jakby coś wtłaczała? Przesyłała? Nie wiedziałem jak to określić.
W końcu przerwała i rzekła:
– W końcu się obudziłeś. – Uśmiechnęła się promiennie.
Spojrzałem na siebie. Powróciły kolejne wspomnienia. Przebicie skrzydłem. Śmierć? Nie zastanawiałem się dłużej. Napiąłem wszystkie mięśnie i zrzuciłem ją z siebie. Co robi rozsądny facet w takiej sytuacji? Tak, spieprza. Zacząłem uciekać w te pędy.
– Ej, ej, zaczekaj. Dlaczego uciekasz?! – Usłyszałem za sobą zawiedziony głos.
– Zabiłaś ...
... mnie, babo ty! – odpowiedziałem w biegu.
– No, ale, ale... Ja tylko chciałam spróbować twojej duszy.
„Spróbować duszy?”. – Pomyślałem. Wariatka jakaś.
Biegłem ile sił w nogach. Spojrzałem za siebie. Kobieta wzbiła się w powietrze i zaczęła mnie gonić. Skręcałem w różne uliczki, próbując ją zgubić, lecz na próżno.
– Zostaw mnie w spokoju! – krzyknąłem do niej.
– Noooo, ale twoja dusza była taka smaczna, jesteś odpowiednim kandydatem. No, choć do mnie.
– Nie!
Odpowiednim kandydatem? Niby do czego?
Zauważyłem, że się zbliża. Wydarłem się wniebogłosy:
– Policja! Policja! Goni mnie latający babsztyl!
– Ej, to nieładnie tak mówić! – Usłyszałem w odpowiedzi naburmuszony głos. – Zresztą, krzycz sobie, krzycz. Nikt cię tu nie usłyszy, a ja zaraz cię dopadnę!
Uciekałem najszybciej, jak mogłem, jednak nadal była coraz bliżej. Jeszcze chwila i...
– Ha! Mam cię! – powiedziała tryumfalnie i pikując, przewróciła mnie na ziemię. Siedziała na mnie okrakiem z rozłożonymi szeroko kościstymi skrzydłami. Widziałem dokładnie wszystkie jej wdzięki, jednak nie to było najważniejsze.
Szybko na tyle na ile mogłem, obróciłem się na plecy i rzekłem:
– Nie zabijaj mnie po raz kolejny.
– Nie zamierzam kochanieńki. Zamierzam cię wykorzystać.
– Jak to wykorzystać? – spytałem przerażony.
– No normalnie, do tego, tam tego, do barabara – odparła z szelmowskim uśmiechem i nie zastanawiając się dłużej, zaczęła mnie rozbierać.
Zacząłem się szarpać i drzeć:
– ...