Trochę bólu
Data: 24.05.2024,
Kategorie:
wiązanie,
strach,
lanie,
nieznajomy,
Autor: deal
Ostre słońce lipcowego poranka próbuje za wszelką cenę dostać się do wnętrza pokoju. Przez zaspane powieki obserwuję grę światła, które przebiło się przez szczeliny między ramą okna a grubą, gumowaną roletą. Puste miejsce w łóżku, obok mnie sugeruje, że mąż już wyszedł do pracy. Leniwie sięgam po telefon, żeby zobaczyć, jak dużo dnia zdążyło mi uciec przez grzeszne spanie do oporu. Należy mi się. Od roku zasuwam jak maszyna, przerzucam sterty papierów, przebijam się przez ludzką ignorancję i walczę z biurokratycznymi wiatrakami. Te dwa tygodnie urlopu, który zaczęłam trzy dni temu, należą mi się jak psu micha. Zegarek w telefonie wskazuje dziewiątą trzydzieści, więc odwracam się na plecy i przeciągam zaspane mięśnie. Tylko myśl, że dzisiaj znowu pojadę nad niewielki staw, by doskonalić swoją opaleniznę, wyciąga mnie z łóżka.
Około dziesiątej jestem już gotowa do drogi. Zarzucam na ramię plażową torbę i wychodząc, wyciągam z niej telefon, by powiedzieć mężowi, że wychodzę.
– Znowu tam jedziesz? – Jest wkurzony. Wiem, że nie lubi, kiedy gdziekolwiek jeżdżę bez niego, ale w tym roku nasze urlopy nie pokrywają się, a ja nie zamierzam przesiedzieć swojego w domu.
– Tak – odpowiadam, przekręcając klucz w zamku.
– Tylko mi tam żadnych Arabów nie podrywaj – rzuca niby żartem, ale ton jasno daje mi do zrozumienia, że jest zazdrosny.
– A Turków mogę? – Wrzucam do bagażnika torbę i matę plażową.
Nieposłuszna butelka wody wytacza się z przepastnego worka i turla na ...
... tyle daleko, że nie mogę jej sięgnąć z głębokiego kufra auta.
– O której wrócisz? – pyta.
– Osiemnasta?
– No, dobra. Kończę, bo ktoś tu się dobija. Uważaj na siebie.
– Jak zawsze, pa. – Odkładam telefon i przekładam nogę do wnętrza bagażnika, by sięgnąć cholerną butelkę.
Kilka kilometrów przed docelowym miejscem, zajeżdżam pod niewielki, wiejski sklepik. Na parkingu stoi tylko ciężarówka z długą przyczepą pokrytą czerwoną plandeką i jak zwykle — srebrne BMW. Niemiecki cud techniki na tle obdrapanej, wystawowej szyby i dziurawego asfaltu wygląda, jak nieudolnie doklejone w collage'u. Błyszczący lakier i ogromne felgi, przez które śmiało można dotknąć srebrzonych zacisków hamulcowych. Szyby są przyciemniane, ale puszczam wodze fantazji i widzę delikatny połysk skórzanej tapicerki. Za każdym razem w drodze nad staw, zajeżdżam tu po jakieś drobiazgi i marzę, jakby to było zacisnąć palce na kierownicy tego potwora, wcisnąć gaz i poczuć dwieście trzydzieści pięć mechanicznych koni, rwących się w szale naprzód. Skrzypnięcie sklepowych drzwi wyrywa mnie z rozmyślań i staję w klimatyzowanym, ciasnym pomieszczeniu zastawionym towarem. Zgrzewki butelek piętrzą się w jakby niepewnych swej stabilności wieżach. Jestem tu kolejny raz i wiem, że kasa znajduje się na końcu, więc podążam wzdłuż pieczołowicie poustawianych pięter, bojąc się, choć musnąć któreś z nich. Po drodze zgarniam paczkę słonecznika, jakieś kolorowe pisemko i butelkę zimnej wody, która po wyjęciu z lodówki ...