1. Ankrmonaai (II) Rozgrzany Piec


    Data: 29.06.2024, Autor: AleidaMarch

    ... mojej zgrozie, pokazywała godzinę na swoim jako-tako nowoczesnym wyświetlaczu. 16:04
    
    Usłyszałam zgrzyt klucza w zamku. Zareagowałam gęsią skórką. Wrócił Pan Domu, czy może stacjonował tu ktoś jeszcze? Cofnęłam się kilka kroków do tyłu. Odwróciłam. Ktoś wciąż mocował się z zamkiem. Oparłam się o ścianę w przedpokoju. Nareszcie otworzył. Rozwarł szerzej oczy, żeby przyjrzeć się mi - stojącej pod światło. Czoło Pana R. zasnuła pozioma zmarszczka. Pod pachą trzymał siatkę z zakupami.
    
    - Ty już na nogach? - zapytał, zamykając nogą drzwi. Położył na ziemi zakupione przez siebie artykuły i przekręcił pokrętło zamka. Potem założył łancuch, dotychczas dyndający swobodnie po ścianie.
    
    - Dopiero szesnasta... - odpowiedziałam zachrypiałym głosem. Chrząknęłam.
    
    - Faktycznie - uśmiechnął się i zaczął przenosić siatki w kierunku kuchni. - Ale dla Ciebie ta noc nie była zbyt łaskawa.
    
    - Pomóc? - bardziej stwierdziłam niż zapytałam, podnosząc jedną z reklamówek. Cholera. Była ciężka.
    
    - Może lepiej... - odkrzyknął z kuchni i przerwał widząc, że sama zadecydowałam. Wyrwał mi ciężki balast z rąk. Zastukało szkło. - Nakupowałem jedzenia na całe lata - uśmiechnął się srebrnym zębem. - Żarcie w słoikach ma to do siebie, że jest raczej ciężkie. Kawalerzy wolą gotowe posiłki. W wojsku nauczono mnie też, by gromadzić zapasy. Albo to moja niechęć do ciągłego robienia zakupów. Trudno stwierdzić.
    
    - Mam podobnie, R.
    
    - Dobrze, że przestałaś mówić mi per Pan - westchnął. - Przynajmniej ...
    ... nie czuję się już taki stary - stwierdził, wytrząsając zawartość jednego ze słoików do średniego garnka.
    
    - Chyba wcześniej nie potrafiłam inaczej... Ze względu na Twoją córkę. - przyjrzał mi się badawczo, szukając łyżki.
    
    - Nie wiesz o niej?
    
    - Co miałabym wiedzieć?
    
    - Nie żyje - oznajmił zimnym tonem, już na mnie nie patrząc. Ja zwaliłam się na jedyne kuchenne krzesło. - Zabiła się. W koncu jej się udało.
    
    - Trudno mi w to uwierzyć - odpowiedziałam wreszcie. On apatycznie kręcił łyżką w garnku, garbiąc się ni to z przypływu nagłych wspomnien, ni to doglądając ogrzewającą się breję.
    
    - Pewnie nie pamiętasz, dlaczego Cię tutaj przywiozłem? - zmienił temat.
    
    - Nie za bardzo - założyłam nogę na nogę i spojrzałam na niego smutno.
    
    - Straciłaś przytomność, kiedy wspólnie się... odprężaliśmy - zarumieniłam się lekko, przypomniałam sobie jego nagi tors i moje białe ciało w ciemnej bieliźnie. W takim stanie mu odleciałam. No świetnie. Ciekawe, czy nie kusiło go, by pobawić się w nekrofila. - Wstrzyknąłem Ci działkę. Słyszałem od O. [Szczura], że nie masz pieniędzy i głównie dlatego chcesz dla mnie pracować. Może moje posunięcie nie było do konca bezpieczne... - zasępił się, najprawdopodobniej dlatego, że użył akurat tego niejednoznacznego czasownika. - Ale chyba Ci nie zaszkodziłem?
    
    - Pomogłeś. Tylko czym ja Ci za to zapłacę... - odrzekłam powoli i niewinnie, podczas gdy cały mój umysł skandował nieznośnie "DUPĄ!".
    
    - Powiedzmy, że masz u mnie dług wdzięczności - ...