1. Droga na szczyt


    Data: 06.07.2024, Autor: gemma

    Specjalne podziękowania dla J., bez którego to opowiadanie, z pewnością nie miałoby szansy powstać.
    
    Zza szyby samochodu spoglądałem na kolejne mijane, szare budynki. Nowy Jork o tej porze roku nie nastrajał zbyt optymistycznie. Tak żywy i tętniący zazwyczaj, dziś jakby zamarł, opustoszał, na rzecz niesprzyjającej aury. Co jakiś czas dało się jedynie dostrzec zbłąkanego przechodnia, przebiegającego pod szyldami lokali, jak najszybciej próbującego się przedrzeć do celu swej podróży.
    
    Krople deszczu spadające na cienką, z lekka zaparowaną szybę, oddzielającą mnie od całego paskudztwa tego świata, po krótkiej chwili osamotnienia spływały, łącząc się w strużki wody i tym samym wprawiając w melancholijny nastrój. Opadłem na jasną, skórzaną kanapę, wsłuchując się w jakże ironiczne brzmiący teraz, stosunkowo stary już hit Franka Sinatry "When you’re smilling”. Spojrzałem w stronę lusterka, łapiąc spojrzenie kierowcy, który śpiesznie odwrócił wzrok. Działał mi już na nerwy, nie mógł skupić się na drodze? Na swojej pracy? Na swoim własnym, parszywym życiu? Chciałem zmarszczyć brwi, ale zdałem sobie sprawę, że już są zmarszczone. Ciągły wyraz niepokoju nie schodził z mojej twarzy, odkąd zostałem wezwany przez niesławną komisję HUAC, zwaną też komisją McCarthy’ego. W latach trzydziestych należałem do partii komunistycznej, a teraz, najwyraźniej, przeznaczone mi było odpowiedzieć za błędy młodości. Co prawda miałem kilka możliwych rozwiązań, ale z każdym z nich łączyła się też ...
    ... śmierć zawodowa, a donoszenie na kolegów nie wchodziło nawet w grę. Musiałem wynaleźć jakiś sposób, żeby wyjść z impasu. I jeszcze ten cholerny chłopak… Wcale nie miałem ochoty na spotkanie z nim. Kolejny gwiazdor z bożej łaski.
    
    Samochód się zatrzymał. Nabrałem powietrza głęboko w płuca, po to, by po chwili powoli wypuścić je ustami, wydając z siebie westchnienie niechęci. Najchętniej w ogóle nie wychodziłbym z auta, ale z tą opcją wiązały się również kolejne minuty niezręcznej ciszy sam na sam ze wścibskim mężczyzną, co nie było zbyt kuszącą wizją. "Trudno, będę miał to już z głowy.” – kolejno wystawiłem z auta i postawiłem na zmokniętym chodniku stopy odziane w eleganckie buty. Lekko uchyliwszy głowę podniosłem się z siedzenia i przeszedłem obok kierowcy, wciąż trzymającego drzwi pasażera.
    
    Budynek, w którym znajdowała się wytwórnia, prezentował się okazale, co sprawiało, że czułem się ważny ilekroć, pokonawszy trzy marmurowe stopnie, przekraczałem próg gmachu. Przynajmniej kiedyś. Dziś było mi wszystko jedno.
    
    - Dzień dobry panu – kulturalnie skłoniła przede mną głowę recepcjonistka, kiedy tylko wszedłem do holu. Złapałem za kapelusz i uniósłszy go ku górze, odpowiedziałem skinieniem. Chłopiec od windy podciągał już charakterystyczne zabezpieczenie szybu, ale powstrzymałem go ruchem dłoni. Zamierzałem pójść schodami.
    
    Pewnym krokiem pokonywałem stopień po stopniu, a w drodze na szóste piętro było ich niemało. Miałem w tym swój cel i nie były nim jedynie wysportowane ...
«1234...»