Zagubiony |18+| rozdział 27
Data: 29.11.2019,
Autor: elenawest
... Zawsze uważam, mała. Nie bój się, nic mi nie będzie...
- James, gdzie ty ciągle znikasz? - westchnęła po jego piątej eskapadzie.
- Szukam ludzi powiązanych z HYDRĄ — odparł, z apetytem, którego nigdy mu nie brakowało, pałaszując kolację.
- Przepraszam, co? - syknęła, odkładając sztućce. - James, zwariowałeś? Narażasz się!
- Skądże. Kochanie, sądzisz, że ja nie myślę? Jestem ostrożny...
- Po co to w ogóle robisz? - jęknęła. - To nie twoje zadanie. Zostaw to policji.
- Zanim wezmą się do jakiejkolwiek roboty, wszyscy ci ludzie znikną i ich nie złapią. A ja mam tę możliwość i chcę pomóc — odparł. - Poza tym żaden z nich nie spodziewa się ataku z mojej strony.
- Ataku? James...
- Spokojnie, nic im nie robię. Wystawiam ich tylko policji i to w sytuacjach, z których nie mogą się wykpić... - delikatnie ścisnął jej dłoń.
- Dlaczego więc nie pójdziesz z tym na policję?
- Bo po pierwsze, wolę działać w tajemnicy, sam. To ułatwia sprawę. Po drugie, policja mi nie zaufa...
- Jezu... Jaki ty jesteś uparty, Buck.
- Jak osioł — wyszczerzył się w radosnym uśmiechu. - Zaufaj mi, wszystko będzie dobrze...
Podniósł się gwałtownie, widząc w telewizji, ...
... jak Sam przekazuje tarczę na ręce dyrektora Muzeum Narodowego. Napis na pasku u dołu ekranu głosił, że Sam Wilson zdecydował oddać tarczę Kapitana jako najważniejszy eksponat.
- Kurwa! - warknął i uderzył pięścią w podłokietnik sofy, na której dotąd wygodnie wypoczywał. Becca pisnęła, widząc złość ojca i uciekła do kuchni. Po chwili wyjrzała z niej Anna.
- James, co się dzieje? Straszysz Beccę...
- Ten palant oddał tarczę Steve'a do muzeum! Czy on kompletnie zwariował? Steve wybrał go na swego następcę, a ten tak po prostu ją oddał!
- Proszę cię, uspokój się...
- Jak mam się uspokoić, kiedy ten kretyn zdradził Steve'a?!
- Zadzwoń do niego i zapytaj o powód takiej decyzji. Nie wiemy, co tak naprawdę nim kierowało. I przestań się wreszcie drzeć, ok? Powtarzam, straszysz Beccę.
Spojrzał krótko na Annę i odetchnął głęboko. Miała rację, wściekłością nic nie zdziała. Musiał się opanować. Dla dobra małej. Ale dzwonić do Sama...
- O nie! - zaprotestował. - Nie będę rozmawiać z tym zdrajcą. Dla mnie on już nie istnieje — syknął, podnosząc się z sofy i ruszył do kuchni, w której schroniła się dziewczynka. Musiał wytłumaczyć jej, że nie powinna się go bać.