1. Weselna opowieść


    Data: 20.01.2020, Autor: gonzo

    Było to dawno i ciekawe czy to prawda - sami oceńcie. Byłem wtedy piękny i młody, no a teraz to już tylko piękny. Na studiach z kilkoma kolegami tworzyliśmy zgraną paczkę. Gdzieś tak... chyba… na trzecim roku, jeden z nas – Marian - zaliczył wpadkę. Jako, że kochali się z Agnieszką to szybko zapadła decyzja o ślubie, na który zostałem zaproszony z Tadeuszem – jeszcze jednym z naszej grupy; ten dodatkowo miał być świadkiem pana młodego. Były to czasy kryzysu, gdzie wszystko było na kartki, a dla nas wtedy najcenniejszym towarem była gorzałka. Przydziałowe pół litra pękało w jeden wieczór.
    
    Marian miał rodzinę w stanach, która przysyłała mu co jakiś czas kilkaset dolarów. W związku z czym mógł się zaopatrywać w Peweksie w różne deficytowe towary.
    
    Z dużym wyprzedzeniem kupił kilkanaście butelek spirytusu, żeby przygotować z niego weselny poczęstunek. Flaszki zabunkrował w akademiku, w szafie.
    
    Któregoś wieczora leżymy w łóżkach, światło zgaszone i nagle Zbyszek zaczyna:
    
    - A ile kupiłeś tych butelek, Maryś?
    
    - No..., dwadzieścia – odpowiada on
    
    - To jak byśmy jedną rozrobili to spokojnie ci wystarczy – kontynuuje Zbyszek – a jeszcze zorientujesz się jakie proporcje są najlepsze...
    
    Cisza….
    
    - Masz rację – odpowiada Marian
    
    I nagle wszyscy, jak na komendę wstają z łóżek. Zapalamy światło. Ktoś robi kanapki i herbatę, a reszta, jak średniowieczni alchemicy przygotowują miksturę. Po chwili siedzimy w piżamach przy stole i degustujemy co tam się urodziło. Jakoś ...
    ... nie mogliśmy uzyskać konsensusu co do właściwych proporcji i rozrabiamy następną flaszkę. Na tych eksperymentach zeszło nam do rana, a ponieważ mocno byliśmy styrani, odpuściliśmy sobie już zajęcia tego dnia. Nocne badania rozbudziły w nas naukową ciekawość do tego stopnia, że eksperymenty kontynuowaliśmy kolejnego i kolejnego wieczora. Powiem krótko. Marian jeszcze trzy razy uzupełniał magazynek w szafie zanim dobrnęliśmy do celu, czyli weselnej biesiady.
    
    No właśnie – wesele. To przecież nie ma być opowiadanie o czterech pijakach, tylko opowiadanie erotyczne. Chociaż z drugiej strony, tylko jeden Pan Bóg wie, co się tam po pijaku wyprawiało. Ale to temat na inne opowiadanie.
    
    Wesele odbywało się w wojskowym kasynie. Jak na te kryzysowe czasy można powiedzieć: impreza full wypas. Super żarcie, ekstra kapela, no i ta dopracowana w każdym "promilu” – wódeczka. Wojskowi kelnerzy krążyli po sali, gotowi reagować na najmniejsze skinienie. Pomimo tego - w naszym gronie – wyczuwało się pewne napięcie. Przyczyną takiego stanu była osoba świadkowej. Ta koleżanka Agnieszki miała jedną wadę (a może zaletę? Zależy jak na to spojrzeć…) - a mianowicie piła jak smok, chociaż nie powinna. Wódka sprawiała, że szybko urywał jej się film i traciła kontrolę nad swoim postępowaniem. W związku z tym Agnieszka, Marian, Tadeusz i ja odczuwaliśmy z tego powodu pewien dyskomfort. Państwo młodzi z racji obowiązków, nie bardzo mogli jej pilnować, więc ta powinność spadła na nas dwóch. Plan był taki, ...
«1234...»