Desperacja (III)
Data: 04.10.2020,
Kategorie:
Masturbacja
pociąg,
wspomnienia,
desperacja,
Lesbijki
Autor: WstretnaLesba
... potępieńczy, pewnie myśli sobie, że jestem pijaczką, menelówą, że biletu nawet nie mam, że jestem żałosna, ohydna. A może mu mnie żal i lituje się nade mną – nie wiem sama co gorsze, chyba litość, nie lituj się nade mną starcze, przestań się na mnie kurwa gapić jakbyś liczył na loda, nie mam nic przeciwko milfom, ale nie jarają mnie fiuty, naprawdę.
Policzki wypychają się jeszcze raz i jeszcze bardziej, więc wstaję chwiejnie, ale nie wiem jak mogę się chwiać od jednej zaledwie lampki wina i dwusetki. Chcę wybiec do tej żenującej pekapeowskiej toalety, potykam się o walizkę, wpadam na drzwi i rozsuwam z impetem, jeszcze tylko parę kroków do korytarza. Wytrzymaj, kurwa żesz czyjaś mać, wytrzymaj i nie rzygaj na podłogę, nie rób sobie wstydu, damą bądź a nie pijaczką, choć dla dziadka już nią jesteś, tak, czuję jego wzrok. Kibel otwarty, śmierdzi szczynami tak, że nawet drzwi nie zamykam tylko padam na tę mokrą, ohydną podłogę i witam się z tronem piekącą żółcią. Krztusi mnie, żołądek skacze wraz z kołami na szynach, tron wiruje i nie wiem nawet czy trafiłam do kibla, czy obrzygałam sobie buty. To już? Nie już, wraca, chwytam się toalety i czuję, że jest mokra, obsikana, dotykam czyjegoś moczu i wyrzucam nową falę; dzisiejszą, wczorajszą, mohito, Fresco, cytrynówkę, soki Gładkiej, jej ślinę i moją ślinę, wszystko zmielone w jedną całość – ta całość to ja, to zobrazowanie mnie. Jestem przetrawiona, wczorajsza, wyrzygana do pociągowego kibla.
Budzę się.
Dziadka już nie ...
... ma.
Nikogo nie ma.
Przełykam ślinę, gardło wciąż piecze. Język spuchnięty, szorstki. W ustach sucho, śmierdząco, kwaśno, jak w dupie. Nie pamiętam, o czym śniłam. W głowie pustka. Za oknem szaro, zaczyna robić się ciemno; wcześnie, jak na sierpień. Wstydzę się.
Wstaję do prowizorycznego lustra i widzę w nim nie-siebie. Twarz obwisła, zapadnięte policzki. Schudłam. Dawno się nie ważyłam, ale to pewne. Wyostrzyły mi się kości policzkowe. Dotykam swojej twarzy; policzek delikatnie wgłębia się pod palcami, cera jest szorstka, szara, jakby pokryta popiołem. Pod oczami dolina łez głęboka, długa, żółto-fioletowa. Usta popękane z bruzdami dookoła, wyschnięte jak jesienna gałąź. Włosy w nieładzie, jakby nieczesane od tygodnia, choć moje farbowane na rudo loki zawsze tak wyglądają, pseudo-artystyczny bałagan na głowie, udaję, że tak ma być, a tak naprawdę nie chce mi się nad nimi zapanować, żyją własnym życiem. Ale odrost mi się zrobił, już na co najmniej trzy centymetry, a nad tym panowałam zawsze. Mam dwadzieścia cztery lata. Wyglądam na trzydzieści pięć. Twarz palacza, choć nie palę. Niezadbana. Zrobię makijaż, zakryję zmęczenie, zatuszuję kaca.
Ten okropny smak wymiocin. Chciałabym umyć zęby, ale jak w pociągu, gdzie, przecież nie wypłuczę ust wodą z kibla; nawet, gdyby w ogóle była w nim woda. Gumy do żucia. Miałam gdzieś. W Kurtce. Biorę dwie; pieką w podniebienie, mocno mentolowe, aż się chłodno robi.
Spoglądam na buty, przypominając sobie, że chyba poplamiłam je ...