1. Serbski film Reportaż (III)


    Data: 02.07.2019, Kategorie: Brutalny sex pies, ciąża, zwierzęta, wojna, Autor: Ravenheart

    ... dzień pieprzyły nas psy, a w nocy musiałyśmy gzić się z wartownikami. Byłyśmy młode, płodne, a tu żadnych zabezpieczeń, tylko non-stop ruchanie. Więc po prostu zachodziłyśmy. Wszystkie wiedziałyśmy, że to ci faceci są za to odpowiedzialni, tylko ten głupi Dymitr ubzdurał sobie, że jego eksperymenty przyniosły rezultat i wychowa sobie wilkołaki. Myślę, że ci jego kumple mieli z tego niezłą zabawę.
    
    Nie potrafię wydusić z siebie ani słowa. Po prostu nie umiem. Te sceny są tak niewyobrażalne, tak odarte ze wszystkich ludzkich cech, że zbiera mi się na wymioty. Czy kogoś, kto zmusza innego człowieka do takiego upodlenia, można nazwać człowiekiem? Skąd biorą się tacy zwyrodnialcy? Co sprawia, że ci ludzie – wychowani przecież w cywilizowanych warunkach, w dwudziestym wieku – zmieniają się w bestie? Czy to efekt grozy wojny? Świadomość beznadziei? A może bezkarność?
    
    Tymczasem Milica ciągnie dalej, cały czas swoim pustym, beznamiętnym tonem, jakby opowiadała mi koszmar albo fabułę jakiegoś pokręconego, chorego filmu, a nie własne wspomnienia.
    
    – Zaszłam w ciążę na jesień 1994 roku. Kiedy przestałam mieć okres, zrobili mi test. To było jak wyrok. Chciałam umrzeć. A najbardziej chciałam, żeby umarło we mnie to dziecko. Nawet nie wiedziałam, który z tych zwyrodnialców jest ojcem. Czepiałam się więc każdej nadziei, że poronię. Odmawiałam sobie jedzenia, żeby zagłodzić rosnącego we mnie bachora. Piłam wódę. Koszmarne ilości. Pieprzyłam się z psami, mając nadzieję, że to zaszkodzi ...
    ... dziecku. Robiłam to nawet w połowie ciąży. Rozumiesz to? Rozumiesz, kim jestem? Chciałam, żeby zachorowało. Nie wiem zresztą. Liczyłam, że to jakoś wywoła poronienie. I wszystko na nic. Urodziłam córkę. Był 1 czerwca 1995 roku. Pierdolony Dzień Dziecka. To znaczy, wedle starej rachuby, bo teraz świętujemy Dzień Dziecka w listopadzie. Nawet to, skurwysyny, mi zabrali.
    
    Patrzę na Milicę, nie potrafiąc się odnaleźć w tym, co mówi.
    
    – Urodziłam ją, mając niespełna dwadzieścia lat. Kobieta, akuszerka z jakiejś wiochy, która odbierała poród, powiedziała, że dziecko jest słabe i nie wie, czy przeżyje. I żebym lepiej szybko dała jej imię. Ale wiesz… kiedy ją… kiedy zobaczyłam moją córeczkę, coś we mnie pękło. Jeszcze tydzień wcześniej chciałam, żeby zgniła we mnie, w środku. Chciałam ją wyrwać z siebie i zapomnieć o niej. A teraz trzymałam na ręku tego dziwnego, czerwonego, pomarszczonego niemowlaka, który jeszcze przed chwilą był częścią mojego ciała. I w jakimś dziwnym odruchu powiedziałam, że ją kocham.
    
    Milica milczy, ale w jej oczach widzę zmianę. Gdzieś tam, w jej duszy, mieszka coś innego. Jakby na chwilę, na moment ta zniszczona kobieta, której życie było nieprzerwanym koszmarem na jawie, stawała się po prostu matką.
    
    – Nie wiem, dlaczego przeżyła. I wtedy, wiedziona jakimś impulsem, nazwałam ją Nadia. Nadieżda. Nadzieja. Wzięłam ją w ręce i przytuliłam, ogrzałam własnym oddechem. A potem dałam jej jeść. Dałam jej ssać pierś, w której było moje własne mleko.
    
    – Co ...
«12...456...9»