1. Walka z wiatrakami cz. III


    Data: 03.07.2019, Autor: valkan

    ... gruzach?
    
    Dwa ostanie tygodnie spędzone w Afganistanie były najgorszym czasem w moim życiu. Nie miałem z Majką żadnego kontaktu. Dzwoniłem do niej codziennie, ale ona ani razu nie odebrała. Wiedziałem, że zaufanie to delikatna sprawa, niełatwo je zdobyć, a jeszcze trudniej odzyskać.
    
    Nadzwyczajnym faktem nie było to, że nigdzie nie znalazłem Agaty. Ulotniła się niczym magik, nie pozostawiając za sobą żadnego śladu. Długo jej nie szukałem, bo to niczego by nie zmieniło. Albowiem Bóg pomaga tylko tym, którzy sami sobie pomagają. Pragnąłem jedynie wrócić do domu i wszystko wyjaśnić Majce.
    
    Wyjeżdżając z Afganistanu stwierdziłem, że ludzie nigdy sobie nie pomagają. Na tym świecie każdy myśli tylko o sobie. Tu trzeba być samolubem.
    
    Powrót do mojego miasta bardzo przypominał mi dzień, w którym wróciłem po sześciu latach z wojska.
    
    Wychodząc z lotniska udałem się prosto do mieszkania Majki. Stojąc przed drzwiami doznałem uczucia deja vu. Wziąłem głęboki oddech i zadzwoniłem.
    
    Nikt nie otworzył.
    
    Po kilkunastu sekundach zadzwoniłem ponownie i usłyszałem kroki wewnątrz mieszkania. Ktoś spoglądał przez „judasza”. Zadzwoniłem jeszcze raz i po chwili drzwi się otworzyły. Stanęła w nich współlokatorka Majki.
    
    Nie zdziwiła się, gdy mnie ujrzała.
    
    - Rafał, jej tu nie ma – powiedziała bez przywitania. – Nie myśl, że jest taka głupia, przecież wiedziała, że dzisiaj wracasz.
    
    - Nie wierzę ci – odpowiedziałem i wtargnąłem do środka.
    
    Niestety Majki rzeczywiście tu nie ...
    ... było.
    
    - A nie mówiłam – powiedziała kobieta, gdy stałem pośrodku pokoju mojej ukochanej.
    
    - I tak ją znajdę – wyszeptałem wychodząc z mieszkania.
    
    Jakiś szósty zmysł podpowiedział mi gdzie mam ją szukać. Gdy zrozumiałem, okazało się to oczywistą prawdą. No tak – pomyślałem – oczywiście, że tam będzie.
    
    Drogę do tego miejsca znałem na pamięć, mógłbym tam trafić z zamkniętymi oczami.
    
    Wchodząc na wzgórze obok domu mojej babci uświadomiłem sobie, że nie byłem tu prawie siedem lat, ale niewiele się tu zmieniło.
    
    Gdy już stanąłem na samej górze, to rozejrzałem się dookoła szukając jej wzrokiem. Z początku nie mogłem jej dojrzeć, ale po chwili zauważyłem ją wpatrującą się w dół zbocza.
    
    Stała tyłem, a ja szybko do niej podszedłem. Była tam. Moje serce eksplodowało. Obróciła się na pięcie, a ja nie mogłem się poruszyć, nie byłem w stanie mówić. Jedynie stałem i na nią patrzyłem, na jej cudowną twarz i zapłakane oczy. Miałem wrażenie, że poczucie winy zaraz rozsadzi mnie od środka. Chciałem ją przytulić, ale zrobiła mały kroczek w tył.
    
    - Nie zrobiłem tego – w końcu udało mi się wykrztusić jakiekolwiek słowo.
    
    Majka pociągnęła nosem i powiedziała:
    
    - Nie mogę ci uwierzyć, widziałam…
    
    Ledwie mogłem oddychać, ale zdołałem pokręcić głową, a po chwili powiedziałem:
    
    - Mnie tam wtedy naprawdę nie było. Ona to wszystko ukartowała. To jest nieprawda.
    
    Zacisnęła powieki walcząc z napływającymi łzami.
    
    - Więc co ona tam w ogóle robiła?
    
    - Piliśmy… Mieliśmy iść w ...