Masquerade, czyli bal (2/2)
Data: 15.07.2019,
Autor: AgnessaNovvak
... dłuższą chwilę nie zwracam na nie uwagi. Dopiero wpadający do pokoju, wymachujący rękami jak oszalały… nietrudno się domyśleć, kto, przywraca mnie do rzeczywistości. W sekundzie trzeźwieję, porywam pokrywającą łóżko narzutkę i w panice próbuję się nią przysłonić. Ewidentnie nie tylko spity, ale i po wciągnięciu niejednej kreski mąż podbiega do mnie rozjuszony, wyzywając bezustannie od najgorszych. Miotając kolejnymi inwektywami, zdziera ze mnie nakrycie, chwyta za włosy i unosi karzącą dłoń sprawiedliwości do zadania nieuniknionego ciosu.
Wtem cały salon wypełnia wściekłe pokrzykiwanie.
– Ras-le-cul, bordel de merde! Zostaw ją! Ni pozwalą! Va cier, ti sukinsynie, tui cochon, connard…
Mój niedoszły oprawca zamiera, w niewypowiedzianym zaskoczeniu odwracając głowę ku stojącej naprzeciwko kobiecie. Wysokiej, widocznie umięśnionej, którą w odpowiednim stroju wcale nietrudno byłoby pomylić z wysportowanym mężczyzną – co zresztą sama niedawno uczyniłam. Wciąż nagiej, z rozognionymi namiętnością policzkami i zagniewanymi ustami, wyrzucającymi rozemocjonowany potok słów, w których nawet przy braku zdolności lingwistycznych nietrudno domyślić się steku wyzwisk.
Trzymającej w ręce długi, lśniący czernią, wyciągnięty gdzieś spomiędzy fałd peleryny kształt, którego nie potrafię… doskonale zdaję sobie sprawę, czym jest, lecz nijak nie przyjmuję owej szokującej wiedzy do wiadomości.
– A ty to kto? – pokrzykuje mąż, szarżując w stronę mej ...
... obrończyni niczym rozsierdzony czerwoną płachtą buhaj.
– Moi? Mon nom jest Blonde. Jacqueline la Blonde. Monsieur Ernst Stavro Blofeld przekazuji serdeczni żiczenia! Bonne et heureuse Année!
Błyskająca ognikami lufa wypluwa głucho jeden pocisk za drugim, zamieniając głowę mężczyzny w krwawe rzeszoto.
Puste łuski uderzają o drewnianą podłogę z metalicznym brzękiem.
Kobieta odwraca ku mnie osobliwy wzrok, jakby nie mogąc się zdecydować czy ma rozpaczliwie błagać o wybaczenie, czy wyjść bez słowa pożegnania? Opuścić pistolet, a może raczej kontynuować naciskanie spustu? Tym razem w moim kierunku?
*
Ja zaś tylko patrzę dogłębnie zszokowana na szaroniebieską smużkę dymu, wirującą u wylotu tłumika. Z ohydną fascynacją podziwiam przeciwległą ścianę, pokrytą absurdalnym malowidłem rozbryzgniętego mózgu, strzaskanych kości i strzępów owłosionej skóry, pozlepianych bliżej niezidentyfikowanymi płynami ustrojowymi męża. Mojego. Byłego.
I zamiast przejąć się jego tragicznym, choć jakże przecież zasłużonym losem, względnie obawiać się o własny, tak niepewny, nagle... pojmuję w pełnej jasności umysłu, że oto mój największy życiowy problem został właśnie rozwiązany! Ostatecznie i nieodwołalnie.
Zabawne. Bardzo zabawne.
Wybucham śmiechem tak histerycznym, że opętana szaleństwem nie zauważam nawet, gdy Jacqueline powoli, acz konsekwentnie, ponownie podnosi broń.
Ma najdroższa i jedyna. Ma kochanka. Ma morderczyni.
A może jednak nie?
***