Klub Royal. Wizyta domowa
Data: 22.07.2019,
Kategorie:
prostytutka,
klient,
wieczór kawalerski,
Autor: Dandelion
W latach 90-tych zeszłego wieku (swoją drogą, jak to brzmi) przyszło mi mieszkać poza granicami naszego pięknego kraju, daleko w zachodnich Niemczech. Pojechałam, jak to się mawia "za chlebem", ale chleb ten zdobywałam... ktoś, kogo znam powiedziałby, że "od strony d... py". Jak zwał, tak zwał, pracowałam jako luksusowa call-girl w klubie dla panów. Byłam "girl", bo pracowałam głównie na miejscu, a "call" dlatego, że od czasu do czasu jechałam gdzieś z wizytą domową. Tak to było. Klub królewski był tylko z nazwy, a ja luksusowa byłam chyba tylko we własnej imaginacji. Cóż, miałam tylko 19 lat, a to co robiłam na ogół wydawało mi się całkiem fajne: cały dzień spanie, a wieczorem strojenie się, makijaże, manicury, kąpiele z olejkami, a potem tak jakby dyskoteka do rana. Panowie byli tylko drobną niedyspozycją, małą, raczej przykrą zawadą w generalnie całkiem przyjemnym życiu. Dało się to w każdym razie wytrzymać.
Tamtego dnia (a raczej nocy, ale po czterech miesiącach "rezydowania" wszystkie noce wydawały mi się dniami), nasz barman... I znowu muszę tutaj przerwać akcję, żeby co nieco wyjaśnić: barmanem ten pan był tylko dlatego, że serwował piwo, drinki, szampana i co tam jeszcze było. Była to jedna z jego funkcji, bo tak naprawdę był w Klubie kimś naprawdę ważnym: przede wszystkim dbał o interes - pilnował godzin, umawiał klientów, inkasował należności, liczył, księgował, dbał o bezpieczeństwo dziewczyn i jednocześnie jeszcze stał za barem - taki człowiek - orkiestra. Nie ...
... myślcie, że był naszym burdel-tatą , co to, to nie. Klienci nazywali go "małym szefem", my - Pysiem.
Tamtej nocy Pysio zawołał mnie i oznajmił, że jest dla mnie "hausbesuchen" - nie pytajcie mnie, jak się to pisze, nigdy nie poznałam języka na tyle dobrze, by móc w nim sprawnie pisać, czy czytać. Zresztą, czy to ważne? Wiedziałam o co chodzi, bo w domach klientów byłam wcześniej już wiele razy. Ponieważ było jeszcze dość wcześnie, nadal prezentowałam się świeżo i dobrze trzymałam się na nogach... Nie ma co kryć, praca w Klubie wymagała wypicia z klientami drinka, czy dwóch, a jak nie było dostatecznie wesoło, zawsze można było zorganizować jakąś kontrabandę. Ponieważ - powiem to od razu - picie "nadprogramowego" alkoholu w Klubie było surowo zakazane, a Pysio pod tym względem to był prawdziwy pies Cerber. Pomimo szczególnego charakteru świadczonych usług, była to praca jak każda inna i niedopuszczalne oraz surowo karane było picie w godzinach pracy. Ale do rzeczy: ponieważ byłam jeszcze w bardzo dobrym stanie, wystarczył szybki prysznic, mała poprawa makijażu i już mogłam wskoczyć do czekającej przed Klubem taksówki.
Ucieszyłam się bardzo, kiedy zobaczyłam kierowcę, bo był to mój chłopak? Partner? W każdym razie ówczesny kochanek, Darek. Wyjaśnił mi w paru słowach, że jedziemy do domu pana młodego, w przeddzień jego ślubu, że klient zapłacił za trzy godziny i żebym się nie bała, bo to w bogatej dzielnicy i mieszkają tam raczej porządni ludzie - Niemcy, nie jacyś Turcy, ...