Władca Run (I)
Data: 01.11.2021,
Kategorie:
Fantazja
erotyka,
Autor: Kaga
Las tego dnia od samego początku wydawał się bardzo niespokojny. Większość zwierząt zamilkła, mimo, że śniegi już stopniały i wiosna przychodziła w pełnej glorii. Drzewa już się zazieleniły, życie wracało i Kurt zdążył się przyzwyczaić do wesołego śpiewu ptaków i zajęcy czy saren bez przerwy przemykających gdzieś na skraju widoczności. Teraz, mimo, że od świtu minęło już wiele godzin, nie spotkał nawet jednego zwierzęcia. To mogło oznaczać tylko jedno: zagrożenie. Nie potrafił wyczuć pożaru, również nie odczuł go także poprzez więź łączącą go z jego popielatym sokołem. Domyślał się więc, że musiało chodzić o jakiegoś wyjątkowo dużego drapieżnika, lub co gorsza - potwory. Te ostatnie nie pojawiały się tu od dość dawna, a jeśli nawet to nie stanowiły zagrożenia. Czyżby tym razem miało być inaczej?
Zatrzymał się nagle, nachylając i dotykając ostrożnie ziemi palcami. Tego właśnie szukał. Ślady, różniące się znacznie od tych, które widywał zwykle w tym lesie. Małe stopy, a do tego nieliczne odciski czegoś w rodzaju psich, choć z dziwnym, dodatkowym pazurem. Wciągnął powietrze, próbując wyłapać zapach, ale nie udało mu się to. Ślady na razie musiały wystarczyć, były wystarczająco świeże.
Zdjął z pleców łuk, zarzucając na nie włócznię, zaopatrzoną w ściągany pasek, pozwalający wygodnie nosić ją w ten sposób. Wyjął z kołczanu strzałę i ruszył za śladami, zachowując znacznie większą ostrożność niż wcześniej, choć starał się również nie zwolnić zanadto. Kierowały się ku krańcowi ...
... lasu, gdzie poprowadzony został szlak kupiecki, z tej strony kończący się w znajdującym się niedaleko mieście Sandpoint. Ostatnimi dniami całkiem uczęszczany, ze względu na uroczystości otwarcia nowej świątyni. To jednak nie mogłoby przecież wystraszyć zwierząt, karawany przejeżdżały tędy regularnie i nigdy nie zaobserwował niczego podobnego. Również bandyci nie straszyli, o ile nie było wśród nich magów czy kapłanów jakiegoś plugastwa. Coś poczuło zew krwi?
Zmrok miał zapaść za mniej więcej dzwon, widoczność była więc jeszcze całkiem dobra. Dlatego może jako pierwszy dojrzał jedną z przyczyn leśnej ciszy. Znajdował się już blisko traktu, w przerzedzającym się już znacząco fragmencie lasu, miał też może trochę szczęścia, bo podszedł od tyłu. Wiedział też, nie potrwa to długo. Mniej więcej trzydzieści metrów przed nim znajdowała się bowiem szaro-buro-zielona, niewielka i koścista sylwetka goblina. Trzymał w ręku krótką włócznię a co gorsza i co martwiło Kurta najbardziej - siedział na zwierzęciu. O dziwo, nie był to wilk, a raczej jakiś rodzaj czarnego psa o podłużnym pysku. Z wyglądu pewnie tak samo paskudnego, jak z charakteru.
Na jego szczęście ani jeden, ani drugi go nie wyczuli. Schował się za drzewem, rozglądając uważniej. Gobliny nigdy nie podróżowały same.
Przez kilka długich sekund nic się nie działo. Nie potrafił także nic dostrzec. Może był to samotny zwiadowca? Tak czy inaczej, zaburzał równowagę tego lasu, no i był zwyczajnym szkodnikiem. Nałożył strzałę ...