1. Desperacja (II)


    Data: 22.05.2022, Kategorie: bez seksu, desperacja, tęsknota, Lesbijki Autor: WstretnaLesba

    Głowa pęka mi od hałasu, gwaru, wrzasków, pisków. Choć mieszkanie, lokum moje, mój niby-dom wynajmowany w obskurnej kamienicy porośniętej mchem jest tak ciche, to jednak drze mi się tą ciszą wprost do mózgu. Siedzi kłębek nicości na ramieniu i chichra się, skacze przez czaszkę na drugie ramię, liże za uchem lubieżnym gestem starego, obrzydliwego dziada. Cisza owija dookoła mnie swoje lepkie łapska i wciąga, wciąga głęboko do swojego wnętrza cuchnącego zgniłym mięsem, wyłożonego pleśnią, papierosowym popiołem i flegmą. Przewierca mózg, piszczy, wrzeszczy; cisza, moja najdroższa przyjaciółka, mój największy wróg, najwierniejsza kochanka.
    
    Dość.
    
    Trzeba wyjechać daleko od kamienicy, mchu; tam, gdzie plecy nie będą bolały nieustannie od półleżenia przez kilka godzin w łóżku z przerwą tylko na siku. Tam, gdzie dłonie przestaną drżeć, gdy zdobędę się na wysiłek trzeźwości. Gdzie sterta naczyń nie będzie na mnie czekać a pomidory zapadać się w lodówce. Trzeba się spakować, ale zabrać niewiele, bo przecież wszystko jest spowite samotnością i będzie zarażać, trzeba znaleźć walizkę nieużywaną od lat, trzeba zamknąć mieszkanie, kawalerkę, na klucz i pójść, pojechać na dworzec, wsiąść do pociągu byle jakiego ale zadbać o bilet i nie brać zielonego kamienia. Nie trzeba dać znać szefowi w pracy, bo przecież szukam jej –
    
    – miesiącami, jeszcze mam oszczędności, wystarczy na podróż i parę tygodni życia.
    
    Ale w kuchni, na blacie także wynajętym, bo mieszkanie, kawalerka była ...
    ... umeblowana, stoi butelka z resztką wczorajszego Fresco. Na jedną lampkę wystarczy. Jeszcze tylko kieliszeczek i można wyjechać, pakować się, walizkę znaleźć, pójść, pojechać na dworzec, wyjechać. Tylko jeden, więcej wina musującego nie ma.
    
    Trochę się rozlewa, kiedy drżącą z pijaństwa i złości dłonią napełniam brudny kieliszek mój albo Gładkiej, ale nie szkodzi, blat lepi się nie tylko od wczoraj, lepi się od tygodnia. Wino jest ciepłe, cierpko-kwaśne, rozgazowane, smakuje brudną kobietą, ale przyjemnie rozwiewa chłód ciszy. Piję do dna, bo niewiele jest do wypicia. Zerkam na drugą butelkę, ale w niej nie ma ani kropelki. Marzę o zimnym piwie w kolorze bursztynu z pianką na dwa palce, lanym prosto z beczki, bez soku, bez słomki – rurki, rurki jest poprawnie – podanym w kuflu przekazywanym codziennie dziesiątkom desperatek. Nie ma piwa. Ani butelkowego, ani puszkowego, beczki tym bardziej. Napiję się tam, gdzie wyjadę.
    
    Nie muszę szukać walizki, bo przecież leży nieużywana tam gdzie zawsze – w białym komandorze przy drzwiach wejściowych, na górnej półce, w towarzystwie starych albumów ukrytych w pudełkach po butach, po prawej stronie. Kijem od miotły zrzucam ją na podłogę; stłumiony huk wbija mi się w mózg, ale rozwiewa ciszę, choć na tę sekundę. Cienka warstwa kurzu unosi się w powietrze. Oto ona: plastikowa, czarna przepustka do ucieczki od niczego.
    
    Zabieram ze sobą całą bieliznę; tę samą parę spodni mogę nosić tydzień, jeśli ich nie poplamię, ale przecież majtki zmieniać ...
«1234...»