Mnich
Data: 06.04.2023,
Kategorie:
miłość,
Zdrada
depresja,
samotność,
Autor: XXX_Lord
... Grzegorz?
- Wyrzuciłam skurwysyna - język mi się plącze i z trudem utrzymuję równowagę - Chodź, napijesz się ze mną.
Jaroszyński bierze mnie za rękę i prowadzi w stronę kuchni.
- Wyjmij szklankę z szafki i siadaj - polewam sobie na tyle obficie, że wódka rozlewa się na stół - Jasna cholera.
- Przyjechałem samochodem, Anka - jest przerażony moim wyglądem - Co się stało?
Krzywiąc się wypijam kolejny kieliszek i zapalam papierosa.
- Zdradził mnie skurwysyn! - zaczynam znowu płakać - Zdradził mnie w moim własnym domu, w moim łóżku, gdzie wcześniej robił to wielokrotnie ze mną! Wróciłam wcześniej, żeby zrobić mu niespodziankę, a ta wsza, ta gnida pieprzyła się z jakąś blond siksą! - Ręce trzęsą mi się tak, że nie jestem w stanie utrzymać papierosa.
Rafał siada naprzeciw mnie, nalewa sobie wódki do szklanki i krzywiąc się wypija całość jednym haustem.
- Posłuchaj dopóki jeszcze kontaktujesz - bierze mnie za rękę - Weź kilka dni wolnego i dojdź na spokojnie do siebie. Nie myśl o pracy i o tym co się dzisiaj wydarzyło. Może gdzieś wyjedź, żeby zresetować głowę. Jeśli nie wyjedziesz mogę do ciebie wpadać codziennie po pracy, żebyś nie siedziała sama.
- Daj spokój, nie potrzebuję niańki, jestem dużą dziewczynką i to co się dzisiaj wydarzyło to dla mnie chleb powszedni - podsumowuję gorzko.
- Nie zamierzam cię niańczyć, chcę tylko, żebyś pamiętała, że możesz na mnie liczyć. Jesteśmy zespołem i muszę o ciebie dbać, ok? - ściska mocno moją dłoń, a mnie ...
... ponownie stają łzy w oczach.
- Dziękuję - uśmiecham się - Twoja żona ma szczęście. Ja niestety chyba przyciągam jak magnes życiowych nieudaczników i leserów.
Rafał uzupełnia zawartość swojej szklanki i wypija na raz.
- A jednak się z tobą nawalę - na jego słowa uśmiecham się smutno i jego widok to ostatni obraz, jaki zapamiętuję z tego wieczoru. Odpływam w nicość.
Niedziela. Pierwszy raz od wtorku nie mam rano kaca.
Cztery dni w letargu, bez pracy, w alkoholowym amoku w domu. Cztery dni w kokonie, w otulinie, którą stworzyłam w sobie, żeby zabić cierpienie i zranioną dumę, żeby przestało boleć i kaleczyć moją duszę niczym ciernie rozrywające gładką, aksamitną skórę.
Cztery dni wystarczą. Czas wrócić do świata żywych.
Niedzielny poranek jest ponury i mroczny. Niebo jest w całości przykryte chmurami, ulice są puste, a mocny, przenikliwy wiatr nie zachęca do wzmożonej aktywności.
Wczoraj pierwszy raz od dłuższego czasu nie upiłem się do nieprzytomności w sobotę. Sam nie wiem, czym to jest spowodowane. Znudzeniem alkoholem? Rutyną? Czy po prostu zmęczeniem materiału?
Muszę wyjść, najzwyczajniej w świecie potrzebuję opuścić tą norę, w której wegetuję czekając na sam nie wiem co?
Gwiazdkę z nieba? Czy pętlę, którą zawieszę sobie na szyi i skończę z otaczającym mnie syfem?
Za śniadanie robią dzisiaj dwie nędzne kanapki z wędliną i pomidorem. Nie mam ochoty na kulinarne szaleństwa.
Dopijam herbatę i po chwili ruszam na zewnątrz.
Park Armii Krajowej, ...