Dźwiękoczuła
Data: 18.05.2023,
Kategorie:
muzyka,
Lesbijki
romantycznie,
Autor: entalia
Czuła na dźwięki, taka byłam zanim poznałam ciebie. We wszystko się wsłuchiwałam, każde drgnięcie powietrza było ciekawe. Uczyłam się świata wędrując szlakiem muzyki. Zaklinał mnie śpiew, uwodził taniec i wszystko, co się z nią wiązało. Słuchałam, w mrokach i cieniach smutków, w mgłach nostalgii, ciężkich welonach słońca i kaskadach jesiennego szelestu. Przemywałam nią powieki o brzasku, po zmroku brałam w niej prysznic. Smarowałam się nią do ochrony przed słońcem i piłam duszkiem na gorąco, podczas dni z deszczu, czy łez, i na odchodne. Towarzyszyła mi też w chwilach intymnych, gdy w samotności wyobrażałam sobie ciebie, zanim jeszcze w ogóle poznałam, zanim wymyśliłam, czego mogłabym się po tobie spodziewać.
Wyczuliłam się na wyższe formy. Żyłam rytmem, melodią i tym co sobą tworzyły. Głodna wszelkich dźwięków, głosów nawet, męskich, damskich, szarpania strun, dmuchania w tuby, nawet bicia w werble, w takcie i zadanym rytmie, syciłam się muzyką. Karmiłam się nią, chłonęłam, byłam jej częścią. Życie brzmiało słowami wyśpiewanymi na tysiące różnych sposobów, wciąż byłam nim oszołomiona. Cała ta wyrafinowana kolorystyka, przekrój ludzkich wnętrz, wynaturzeń, wymysłów i mój pierwszy raz z Peer Gyntem, gnuśnym i egoistycznym wieśniakiem, tylko spotęgował moje do niej nastawienie. Zaciągnął mnie on w norweskie szczyty, wędrowaliśmy razem, po skałach, grotach, nieustannie omijając szlaki dobrych przyzwyczajeń. Uciekał przed swoją anielską Solvejgi, a ja… przed nie wiem czym, ...
... może przed sobą okrutnie samotną? Nasze kroki brzmiały fagotem. Niosło się ich echo, po zjeżonych, soplenicami, ścianach nagich grot i wydatnych przełęczy. Miejsce wybrał wcześniej. Poprowadził mnie w mrok i nie krępował się ani przez chwilę. Studził lęki pewnością siebie, konsekwentnym dążeniem na przód, na wprost i mimo wszystko. Kiedy weszłyśmy już tak głęboko, że nie widziałam niczego, bo mrok zgęstniał jak szyszkowy zagajnik, usłyszałam go na swoich biodrach, na piersiach, udach, łydkach, na całym ciele, grał na nim, drżał na nim, trząsł się, kurczył i rozciągał. Jakaż byłam wtedy ślepa. Jak Solvejgi ze swoimi wypłakanymi oczami, do samego ich suchego dna. Solvejgi bez powiek, dwie ciemne jamy, zionąca ślepota. Szłam, rysując niepewne ślady na wilgotnym wnętrzu jaskini. Każdy krok w dal, potęgował moje odczuwanie siebie. I kiedy już byłam za daleko, nad samą przepaścią, krawędzią niepewności, potknęłam się i stoczyłam na sam dół, tak gwałtownie, że zabrakło mi w piersiach powietrza. Taki był mój pierwszy raz z Peer Gyntem. Stygłam jak góra lodowa, której odbiło się lawą z trzewi wulkanu. Szybko jednak o nim zapomniałam, zatracając się w Wenecji. Karnawał porwał moje myśli, czego zupełnie nie rozumiałam. Rozbierała mnie ta wariacja. Skrzypek niepokoił prostotą i komplikacją zarazem, które tak zaplótł w jedno, że nie mogłam ich już rozróżnić i poczułam się taką jedną spełnioną całością, niczego mi nie brakowało. No może tylko ciała samego Niccolò, którego bym zagłaskała, w ...