1. Dźwiękoczuła


    Data: 18.05.2023, Kategorie: muzyka, Lesbijki romantycznie, Autor: entalia

    ... swoistym podnieceniu talentem i w niezaprzeczalnym geniuszu. Zafascynowana niepokojem Griseya, otarłam się o istotę zamysłów. Drżałam niepokornie przy
    
    i oddawałam się bez reszty
    
    Cały świat mając pod ręką, w słuchawkach i na telefonie, poczułam, że to nie wystarcza. Co wieczór robił mi dobrze inny utalentowany muzyk. Niektórzy jeszcze żyli, większość była martwa. Pobudzana więc, dawno ostygłymi lokatorami marmurowych pałaców, postanowiłam poczuć się żywa i wyjechać.
    
    Portugalski wiatr
    
    … tyle o nim wcześniej słyszałam, że to
    
    , że
    
    , że
    
    …
    
    Wszystko to prawda, a nawet więcej. Pierwszy raz, tak daleko od domu. Przed wyjazdem myślałam, że będę tęsknić, ale za czym? Za dniem zasnutym pajęczą siecią rutyny, gdzie wszystko miałam tak obrzydliwie zaplanowane? Za bezpieczeństwem, że sklep z bułkami za rogiem i do dwudziestej trzeciej, że patent w wynajętym mieszkaniu, tylko na moje klucze, że dowolny tytuł w słuchawkach, na każde żądanie? Co przyniesie mi woń obcego kraju, nieznanego miasta? Z czym będę się zmagać? Co pokocham? Co wyszydzę?
    
    Wędrowałam. Trochę dookoła, bez celu i sprecyzowanego kierunku. Włóczyłam się właściwie, licząc
    
    na bielonych ścianach nie mojego
    
    . Słuchałam w nocy snów miast, zachwycałam się kolejnymi oddechami mroku, w spóźnione
    
    Zatracałam się w burzach za ścianą, w najzwyklejszych
    
    Dotarłam w końcu na pola rozłożyste, łąki położone z dala od miast, samotne i dzikie, nad jeziora marszczone oddechem samego oceanu. Nawet nie ...
    ... wiedziałam gdzie jestem. Jak mucha do miodu, szłam za dzwiękami, za muzyką, wprost do srebrzystego oka, przy którym zbierały się tłumy, wszędzie piasek i ludzka skóra. Ze wzgórza wyglądało to jak, wielokolorowy żółw, ze skorupą namiotów. W dole jednak, były to już jakieś ruiny dawno wymarłego grodu. Okręgi z kamieni. Sznury domów na kółkach. Eko gobeliny z butelek, puszek, lusterek, obracające się, połyskujące w słońcu, wielobarwnych, wymyślnych, niepotrzebnych nikomu, brzęczących na wietrze, konstrukcji. Białe menhiry, jak jaja olbrzymich gadów, karłowate rzeźby drzew, usiłujące schwytać w siebie, podmuch, może dźwięk, swoimi rozczapierzonymi gałęziami, wbitych w niebo pazurów. Stragany barwnych pamiątek, koszulek, obrazów, niezwykle kolorowe biżuterie, maski, sznurki, paski. Łąka otwartej zieleni, kompleksy ogromnych namiotów i strefy tych mniejszych. Jakaś twarz giganta ukryta w kamieniu. Punkty dzikiego ładowania telefonów. Nad samym jeziorem konstrukcje z czterech drągów, jak szkielety wigwamów, ze zwisającymi z góry paskami materiałów, a na nich ludzie, pozaczepiani za biodra, zwisający głowami w dół. Nieutwardzone ścieżki, wytyczone niskimi kamiennymi murami, drzewa z porozciąganymi na gałęziach banerami, a dookoła karłowata roślinność, niska, powykręcana, jakby w obłąkanym tańcu. Gdzieniegdzie kolejne oczy z wody, stawy i miejsca z szelestem trzcin, chłodem cienia niewielkiego drzewa i wilgocią kamieni. Pod pomarańczowym namiotem zajęcia z tańca. Jedni ćwiczyli, inni ...
«1234...8»