LATO U CIOCI KRYSI
Data: 12.07.2023,
Kategorie:
Dojrzałe
Autor: wojec
Ciotka Krzysia. Wszyscy w rodzinie tak ją nazywali. Była to bardzo ładna i niezwykle elegancka kobieta. Miała około 40 lat, a od prawie trzech była wdową. Wujek Krzysiek zmarł ledwo w pół roku po zdiagnozowaniu raka, pozostawiając jej spory dom i kilkanaście hektarów pod szkłem. Sama ciotka w moich oczach była obrazem doskonałości kobiety. Była wysoka, miała pełne okrągłe piersi no i pośladki doskonale podkreślające kobiecość. Wszystko miała tam gdzie potrzeba i w doskonałych proporcjach. Nic nie trzeba było w niej zmieniać. Twarz miała pogodną oczy brązowe, usta pełne, (zawsze z odrobiną szminki) i lekko garbaty nos. Jej czarne długie, kręcone włosy zawsze połyskiwały i przypominały mi jedną z aktorek grających w „Aniołkach Charliego”. Tak samo seksowna, takie same białe zęby i uśmiech mogący zniewolić i nakazywać wszystko.
Dopiero przygotowując listę gości na wesele swego starszego brata zobaczyłem, że naprawdę na imię ma Marzena. No tak… rodzice zawsze mówili, że jadą do Krzyśków, odwiedzaliśmy tez Mareczków i Witków. Jednak tylko w jej przypadku imię zaadoptowane po mężu przyjęło się naprawdę i wszyscy w rodzinie zamiast nazywać ją Marzeną, mówili do niej Krzysia.
Owego pamiętnego lata miałem 19 lat i udało mi się dostać na studia prawnicze na Uniwersytet Warszawski. Po maturze zdanej z wyróżnieniem i dostaniu się na upragnione studia rodzice zafundowali mi bajeczne wakacje. Na początku lipca przez dwa tygodnie podziwiałem morze Egejskie, a potem na dokładkę ...
... zwiedziłem Paryż i trochę lazurowego wybrzeża. Gdy wróciłem rozpoczynał się sierpień i podobnie jak teraz nasz kraj nawiedziła fala niezwykłych upałów. W mieście nie dawało się wytrzymać, a sklepy czy biura z klimatyzacją były wówczas rarytasem dostępnych dla naprawdę nielicznych.
- Tomku, a może pojechałbyś trochę do ciotki? – zapytała matka. – Uciekłbyś trochę od tego żaru.
Pomysł spodobał mi się od razu. Dla wyjaśnienia: Ciotka (a wcześniej też i wujo) nie mieszkali w jakiejś zabitej dechami dziurze, gdzie wraz ze świerszczami gasną ostatnie światła, ale w przyzwoitej wsi mogącej obecnie aspirować do miana małego miasteczka. Wówczas jednak było tam niemal wszystko. Asfaltowa droga, stała komunikacja i doskonale zaopatrzony sklep były wszystkim, czego potrzebowali mieszkańcy.
Był czwartek, więc od razu na d**gi dzień spakowaliśmy się i pojechaliśmy na miejsce. Pamiętam ten dzień tak dokładnie jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj. Była dziesiąta rano a już nie dawało się wysiedzieć w wolno jadącym samochodzie. Jedynie otwarte w pełni szyby nieco poprawiały sytuację.
Pamiętam dokładnie kamienie pykające pod kołami samochodu i ten mocny zapach ziół. Nie wiem jak oni to robili, ale w lecie zawsze ogródek pachniał przepięknie. Gdy podjechaliśmy pod wejście, słońce paliło niemiłosiernie, a zegarek wskazywał równo 13.00.
- No… jesteśmy. – wymamrotał ojciec zmęczony zarówno upałem jak i drogą.
- Świetnie, że przyjechaliście – przywitała nas ciotka – teraz tutaj nie ...