1. To (nie?) jest kolejna opowieść o wirusie z koroną, czyli zło konieczne


    Data: 09.10.2019, Autor: AgnessaNovvak

    ... jakby chcąc w pełni wykorzystać nadarzającą się sposobność, która już nigdy się nie powtórzy. Dopiero wyraźne skurcze i rozlewające się we wnętrzu ciepło przypominają jej o najważniejszym.
    
    Zeskakuje szybko na podłogę, pospiesznie wyciska resztki nasienia ze wciąż sztywnej męskości wprost do tygielka i z miejsca podpala. Unosi wysoko strzelające iskrami naczynko i drżącym z emocji głosem wypowiada niezrozumiałe formułki do chwili całkowitego wygaśnięcia ognia. Zbiera palcami wciąż ciepły, kleisty popiół i odciska nim srebrzyste znaki na ustach. Wszystkich trojga.
    
    W tym samym momencie boleśnie pojmuje, że próba uleczenia dwóch osób równocześnie nie była najmądrzejszym pomysłem. Zdecydowanie nie. Pozbawiona świadomości upada, bezwładnie uderzając głową o zimną posadzkę.
    
    *
    
    Energiczne potrząśnięcie przywraca ją do rzeczywistości. Wstaje gwałtownie, starając się opanować pulsujący w skroniach ból i jednocześnie skryć półnagie ciało pod niedopiętym kitlem. Wbija wciąż mętny wzrok w pochylającą się nad nią siwowłosą pielęgniarkę.
    
    – Czy ja dobrze pamiętam, że wysłałam panią do domu? – rzuca bezczelnie, nadrabiając niepewność nieuzasadnioną niczym odwagą.
    
    – A widocznie nie chciało mi się spać! – Zapytana odpowiada kąśliwie. – Poza tym, po co te nerwy, pani ordynatorowa? Przecież nie zjem! Najważniejsze, że tyle, co ubrałam ...
    ... dziewuchę. Chłopaka zresztą też, bo świecił golizną, aż miło było patrzeć. Na szczęście od razu widać, że czują się lepiej! Aha, pokój też przewietrzyłam! – Pociąga znacząco bulwiastym nosem. – Więc nie ma obawy, że ktoś coś zauważy.
    
    – Czego niby miałabym się bać? – Tym razem próbuje przysłonić strach obojętnością. Równie bezskutecznie.
    
    – A tego, że ja wiem, kto pani jest! Znaczy, niby tak nie do końca, bo niektórych rzeczy mogę się najwyżej domyślać, ale… zresztą, czy to ważne? Grunt, że jak byłam mała, dobrze zapamiętałam taką młodą, ładną siostrę, co mnie szczepiła. A potem cichaczem częstowała cukierkami, żebym nie płakała. I ona wyglądała identycznie te ponad pół wieku temu, potem jak została moją ordynatorową, no i dzisiaj też. A podejrzewam, że dużo dłużej tak wygląda. Mylę się?
    
    – W takim razie proszę wszystkim o tym rozpowiedzieć! – Sili się na ostatni zryw zdecydowania, choć nogi same się pod nią uginają.
    
    – A po co niby? Nie bardzo rozumiem, jak ani czemu, ale dużo dobrego pani robi. Bardzo dużo. Tak normalnie, po ludzku, bez żadnego własnego interesu. A ja tak samo dużo, albo nawet i więcej, o tym myślałam. Kto wie, może dzięki pani w ogóle żyję? Może właśnie przez nasze spotkanie pielęgniarką zostałam? Poza tym – uśmiecha się równie szeroko, co szczerze – kto mi w taką głupią historyjkę uwierzy? Prawda?
    
    *** 
«1234»