Portret
Data: 11.02.2024,
Kategorie:
klerycy,
malarstwo,
Pierwszy raz
Autor: sajmon
... dotychczas skutecznie potrafiłem oddalać od siebie wszystko, co wiązało się z cielesnością, grzeszne myśli ostatnio pojawiały się w mej głowie coraz częściej.
– To niby obraz jakiegoś włoskiego artysty, kupiony za duże pieniądze. – mówił ksiądz proboszcz, z niezadowoleniem kręcąc głową. – Ale przyjrzyj się uważnie, czy ten styl nie wydaje ci się znajomy?
Czy to mógłby być obraz Miłka? Miłosz studiował dodatkowo na akademii sztuk pięknych malarstwo. Miał niezwykły talent. Widziałem jego obrazy, bardzo realistyczne, dokładnie odwzorowujące rzeczywistość, niczym fotografie. Któregoś dnia, zaproponował, że chciałby mnie namalować, tylko musiałbym pojechać z nim, do jego pracowni na wieś. Zgodziłem się. Raz, że propozycja ta połechtała mile moje próżne, męskie ego. Po drugie: coraz bardziej intrygowała mnie tajemnica, kryjąca się za jego częstymi wyjazdami do rodzinnego domu. Dlaczego Miłek nie miał, jak większość artystów, normalnej pracowni w mieście, gdzie na co dzień mieszkał i studiował, tylko na tym końcu świata, gdzie musiał jechać kilka godzin? Było to dla mnie dziwne i niewytłumaczalne.
***
Dwór pod Jodłami stał w starym parku, wśród drzew, przewyższających jego piętrową bryłę. Podjeżdżało się do niego jodłową aleją, a parkowało przed wielkim klombem, w którym tryskała fontanna.
Pani Elżbieta Jodłowska zbiegła na nasz widok po schodach i rzuciła się w ramiona Miłosza, jakby nie widzieli się co najmniej od roku. Wyobrażałem ją sobie jako zbzikowaną, starą ...
... artystkę, snującą się niczym upiór po pustym pałacu. Zaskoczył mnie zatem jej widok. W sportowym stroju i spiętymi w kucyk włosami wyglądała jakby przerwano jej trening.
Do środka prowadziła stylizowana na greckie świątynie fasada z czterema kolumnami korynckimi. W środku rezydencja wydawała się być jeszcze obszerniejsza. Ogromny hall z dębowymi schodami, prowadzącymi na wysokie piętro i kryształowym żyrandolem zwisającym z zawieszonego gdzieś daleko nad głową sufitu, to był obrazek z innego świata. Wzdłuż ciemnych korytarzy ciągnęła się niezliczona ilość drzwi. Wśród nich były te prowadzące do mojej sypialni.
Po wieczornej toalecie, o umówionej godzinie, wyszedłem szukać Miłosza. Żyrandole rozświetlały centralny hall i wtedy zauważyłem to, co wcześniej, gdy korytarze skąpane były w półmroku, umknęło mym oczom. Tym czymś był wielki portret pani Jodłowskiej, ujęty w grube, zdobione ramy i wiszący w centralnym miejscu. Na portrecie pani Jodłowska ukazana była w pozycji siedzącej, oparta niedbale na lewym podłokietniku fotela. Intrygujący był jednak fakt, że namalowana została w krótkim nocnym dezabilu, z gołymi nogami założonymi jedna na drugą, widocznymi aż po uda, gdzie dopiero znikały w budzącym wyobraźnię cieniu zielonego szlafroka. Szlafroka, którego niedbale związane poły, odsłaniały w dekolcie półkoliste linie jej piersi, podkreślone przez plastyczny światłocień. Włosy też miała w nieładzie, jakby portrecista wyciągnął ją prosto z łóżka. Mało powiedzieć, że obraz jak ...