1. Portret


    Data: 11.02.2024, Kategorie: klerycy, malarstwo, Pierwszy raz Autor: sajmon

    ... na zdobiący hall, portret głowy szanowanego rodu, był aż nadto zmysłowy. Namalowany został ponadto bardzo realistycznie, niczym fotografia. Przypomniał mi się nagle obraz Madonny z tutejszego kościoła…
    
    Zobaczyłem jednak Miłka i razem udaliśmy się do jego pracowni. Pracownia Miłosza to była jedna wielka rupieciarnia. Przestronna i ciemna, z licznymi parawanami i rekwizytami przywodziła na myśl sceniczne zaplecze teatru. Śmierdziało w niej rozpuszczalnikiem. Pośrodku, w świetle reflektora stała gipsowa kolumna, przy której miałem mu pozować całkiem nago...
    
    Bałem się tego trochę, bo przeczuwałem, że tak będzie, ale rozebranie się na oczach Miłosza, bardzo mnie podnieciło. Nie panowałem nad tym.
    
    – Nie mam takiego listka figowego. – zaśmiał się rozładowując napiętą atmosferę.
    
    Zakryłem się jakimś teatralnym rekwizytem i to mnie dopiero rozluźniło.
    
    – Obraz Madonny w kościele… – przypomniało mi się, że miałem go o to zapytać – Madonna z dzieciątkiem… To twoje dzieło?
    
    – Tak ci powiedział ksiądz proboszcz? – roześmiał się – Też się mnie o to pytał. Ale nie wierzy mi i wszystkim opowiada, że to ja namalowałem.
    
    – A to nie ty?
    
    – Jasne, że nie. Matka wydała na niego fortunę.
    
    – A portret matki w hallu to też nie ty?
    
    – To ja.
    
    – Odważny…
    
    – Taki sobie zażyczyła.
    
    Kiedy skończyliśmy i wracałem do pokoju, przystanąłem jeszcze przed tym portretem. A więc po to przyjeżdżał tu tak często? Malować portret matki? Dźwięk kroków na schodach przerwał jednak moje ...
    ... rozmyślania. Długimi susami wskoczyłem w cień korytarza, patrząc kto idzie. Była to pani Jodłowska. W nocnym stroju przemknęła przez hall i skierowała się w stronę drzwi pracowni Miłosza, do której weszła bez pukania…
    
    ***
    
    Rano idąc na śniadanie, natknąłem się na uchylone drzwi, za którymi dostrzegłem znajome sprzęty sportowe. W jednym z pomieszczeń urządzona została siłownia. Uzmysłowiłem sobie, że nie ćwiczyłem od kilku dni, a przecież regularny trening był moim narkotykiem, był moim lekiem na zło i bardzo mi już tego brakowało. “Może dlatego ostatnio coś mi hormony wariują!” – pomyślałem.
    
    – Można skorzystać z siłowni? – zapytałem Miłosza, przy śniadaniu.
    
    Oczywiście, że mogłem i kiedy tylko znalazłem wolną chwilę, przebrałem się w sportowe ciuchy i pobiegłem pod znane mi już drzwi. W środku niespodziewanie natknąłem się na panią Jodłowską, ćwiczącą na ergometrze wioślarskim.
    
    – Przepraszam. – stanąłem w drzwiach zmieszany. – Przeszkadzam...
    
    – Przyszedłeś poćwiczyć? – spytała, podnosząc na mnie wzrok – Zapraszam. Nie przeszkadzasz mi. – dodała, nie przestając wiosłować
    
    Rozejrzałem się za ławeczka, a kiedy dostrzegłem sztangę, wsunąłem się pod nią i zaczęłam wyciskać.
    
    – Nie wyglądasz na księdza. – podeszła do mnie po skończonym ćwiczeniu.
    
    Była w obcisłych szortach, podkreślających szerokie biodra, oraz w treningowym podkoszulku odsłaniającym jej silne ramiona. – Raczej na sportowca. – dodała, obrzucając spojrzeniem moje bicepsy.
    
    Wytarła ręcznikiem ...
«1234...11»