Sanatorium. Marta u chrześniaka
Data: 29.03.2024,
Kategorie:
pończochy,
dobieranie,
kąpiel,
podgladanie,
szantaż,
Autor: historyczka
... dotykania...? W tym momencie silniej przejechałam paluszkami po szparce, aż jęknęłam. - Ojej... panie dyrektorze... czyżby miał pan ochotę mnie poobmacywać? - Chwyciłam się dłońmi za piersi i zaczęłam je ściskać, dokładnie tak, jak wyobrażałam sobie, że międliłby je nagrzany dyrektor. Gniotłam je i wzdychałam. - Ach... ach... pańskie dłonie są takie mocarne... - szeptałam ściszonym, namiętnym głosikiem - od początku myślałam o tym, że w nie wpadnę, a zwłaszcza moje cycuszki... Czy podobają się panu? Czy nie są za duże? - Trzymałam się lewą dłonią za lewą, prawą za prawą pierś. Potem przyciskałam je do siebie. Wreszcie, włożyłam między nie rączkę prysznica. Wyglądało to tak, jakbym przyjęła tam penisa... którego ścisnęłam obiema półkulami równocześnie. Wzdychałam i suwałam go między nimi. - Ach... ach... panie dyrektorze... nawet pan nie wie, jak ja się przy panu czuję... - Gdy czubek prysznica wysunął się mocniej z rowka między moimi piersiami, niespodziewanie dotarł do moich ust... Ujęłam go namiętnie wargami.
W tym uniesieniu działałam jak w transie. Skierowałam dłoń na moją myszkę. Zrazu pieściłam ją, jeżdżąc wzdłuż niej paluszkami. - Ach... ach... panie dyrektorze... tak nie można... proszę zabrać stamtąd rękę... - Drażniłam muszelkę nieprzerwanie. - Ach... chyba nie zamierza mnie pan posiąść?! - Po czym złączyłam palec środkowy i wskazujący i z lubością wsunęłam je sobie wgłąb. - Aaaa... aaaaachhh! - jęczałam w rytm penetracji – a jednak zdobył mnie pan!
Najpierw ...
... powoli palce drażniły moje najwrażliwsze miejsce, by z upływem czasu nabierać śmiałości. - Ach... panie dyrektorze... ależ jest pan ekspansywny... aaaa... ach... - Robiłam sobie już regularną palcówkę, pojękując równomiernie. - Ach... ach... panie dyrektorze... chyba od początku chciał mnie pan po prostu... zaliczyć! - Nogi miałam rozłożone szeroko, a moje palce grasowały jak szalone. Nigdy dotąd nie zaznałam takiej satysfakcji samodzielnie. Jęczałam jak wariatka. Bałam się, że słychać to na korytarzu. - Aaaa! Aaaa! Panie dyrektorze! Cóż za raptus z pana! Wykołatał mnie pan, jak jakiś dzikus! Albo zwierz! - Długo dochodziłam do siebie. Chyba nigdy w życiu nie wycierałam się tyle ręcznikiem. Byłam cała rozdygotana. Drżącymi rękami zakładałam majteczki, potem biustonosz i spódnicę.
Teraz czekało mnie nie lada spotkanie. Z buńczucznymi młodzieńcami, być może sprawcami tej nieprzyjemnej rozróby z włamem do sklepiku.
Musiałam udać się w nad wyraz przygnębiające miejsce – do „salonu” – jak na to mówili, czyli do ruiny jakiegoś garażu czy magazynu. Pomieszczenie miało niewiele okien, ale te które były, miały powybijane szyby. Na podłodze walały się sterty cegieł i zakurzonych desek.
Poczułam tam gęsią skórkę. Zwłaszcza gdy ujrzałam ich twarze.
Wydali mi się bezczelni. Szybko wyjaśnili, jak dużo od nich zależy. Demonstrowali, że jeśli zależy mi na losie Maksia, to właściwie mają mnie w garści.
- Damulko. Musisz się z nami dogadać!
W dodatku bezczelnie sugerują, że w ...