Saga o gwiezdnej kobiecie, czyli wyznanie…
Data: 19.04.2024,
Kategorie:
małżeństwo,
Fantazja
uwodzenie,
siostry,
śmierć,
Autor: Agnessa Novvak
... domem…
Tym razem zapamiętałam doskonale, jaka była przyczyna zgonu: nie mniej i nie więcej, a samobójstwo. Przez powieszenie na pasku od spodni. Jakby tego było mało, podsunięto mi jeszcze pod nos testament, spisany notarialnie w ciągu tych właśnie ostatnich dni. Wydziedziczający zarówno mnie, jak i mojego brata z absolutnie wszystkiego. Nie wiedziałam tylko, czy gorsza była treść dokumentu, która całkowicie zgodnie z obowiązującym prawem zostawiała mnie bez złamanego grosza, czy pełne jakże wymownych oskarżeń spojrzenie i karcący ton głosu odczytującego go urzędnika.
Za to raz kolejny nie potrafiłam zrozumieć, co się właściwie stało. A przede wszystkim: dlaczego? Przecież nawet jeśli moja relacja z ojcem się nie tylko popsuła, ale wręcz rozsypała całkowicie, to wciąż nie było to wystarczającym powodem, żeby targnął się na swoje życie! I to skutecznie! Przecież mógł… no, nie. Widocznie nie mógł, skoro tego nie zrobił. A ja nie uczyniłam tak naprawdę niczego, by mu pomóc. Może trzeba było częściej z nim rozmawiać? Mocniej go wspierać? Może nawet przeprowadzić się na jakiś czas z powrotem do domu?
Niestety, wszystkie te pytania miały na zawsze pozostać bez odpowiedzi.
Mogłam udawać, jaka to jestem silna, mogłam mieć wsparcie w postaci Bynka czy Gity, mogłam się też dzień w dzień okłamywać, że wszystko jest w porządku. Jednak nie mogłam zmienić jakże bolesnego faktu, iż w ciągu niecałego roku straciłam nie tylko rodzinę, ale także jakiekolwiek perspektywy, by ...
... wyrwać się z osaczającej mnie boleśnie miałkiej rzeczywistości. Ledwie co skończyłam dwadzieścia sześć lat, a nie miałam już ani chęci, ani ochoty, by walczyć z upokarzającym mnie coraz bezczelniej losem.
Cokolwiek by jednak nie mówić, cała ta sytuacja przyniosła ze sobą jedną niespodziewanie dobrą zmianę: mianowicie Bynek odnalazł w sobie pokłady czułości, jakich nigdy bym się po nim nie spodziewała. O ile bowiem już wcześniej starał się jak tylko mógł, by poprawiać mi nastrój dobrym słowem, spacerami dla ukojenia nerwów lub – co szczególnie korzystnie na mnie wpływało – wyjściami do kina na najnowsze szlagiery z Bodo, Dymszą czy zwłaszcza mym ulubieńcem Żabczyńskim, o tyle w pewnym momencie dostrzegłam, że angażuje się także na innych polach. Zwłaszcza typowo małżeńskich. Zauważalnie częściej się przytulał, brał za rękę oraz komplementował mój wygląd, nawet gdy stałam rozczochrana i zarobiona po łokcie nad kuchnią.
Oczywiście nie było tak, że z dnia na dzień przeistoczył się w wyciągniętego wprost z operetki „Don Żułana”, jednak z każdym mijającym tygodniem widocznie nabierał śmiałości. Aż w końcu pewnego niedzielnego poranka zaczął mnie nie tylko całować po szyi, ale także sięgać pod fartuszek, nie zwracając zupełnie uwagi na porozwieszane wszędzie wstążki makaronu. Byłam tak zaskoczona tym nagłym wybuchem namiętności, że zamiast podciągnąć kieckę, przysiąść gołą dupą choćby na umączonym blacie stołu i zażądać otwarcie: „bierz mnie!”, odepchnęłam go. Może nie po chamsku, ...