Saga o gwiezdnej kobiecie, czyli wyznanie…
Data: 19.04.2024,
Kategorie:
małżeństwo,
Fantazja
uwodzenie,
siostry,
śmierć,
Autor: Agnessa Novvak
... jednak na pewno na tyle zdecydowanie, by spuścił wzrok, wybąkał przeprosiny i wyszedł z pokoju. A ja głupia tylko odprowadziłam go wzrokiem…
Stałam w milczeniu, nie mogąc się na niczym skupić i nabijając sobie głowę coraz to nowymi problemami, których w gruncie rzeczy nie miałam ani chęci, ani tym bardziej siły rozwiązywać. Roztrząsałam zawiedzione uczucia, niespełnione pragnienia i marzenia, które dawno porzuciłam. Myślałam o obecnym mężu, byłym narzeczonym, bracie, matce, ojcu. O utraconej zapewne na zawsze ukochanej, za którą bezsennymi nocami wciąż wyło me stęsknione serce.
W pewnym momencie przypomniałam sobie nawet – kompletnie nie wiedząc, dlaczego właściwie – o jednej z moich przyjaciółeczek od sprośnych kąpieli. O drobniutkiej Halszce, która co prawda nie miała godnego uwagi wzrostu, biustu czy innych przyrodzonych walorów, jednak nadrabiała to z nawiązką przeuroczymi piegami na nieustannie zmarszczonym nosku, ogromnymi oczami barwy nadchodzącej burzy i rozszalałym już szkwałem ognistych loków. Nie tylko na głowie zresztą…
A ja miałam okazję być z nią kiedyś sam na sam! Jeden, jedyny raz. Rozochocona winem, naga, wilgotna od wody, potu i niedającego się opanować pożądania. I stchórzyłam! Nie wzięłam mej kusicielki za dłoń, nie pocałowałam we wstydliwie przygryzione usta i malutkie, przyozdobione kolczykami z kolorowych piórek uszy. Nie wsunęłam palców ani we włosy, ani tym bardziej pomiędzy rozchylone w wyraźnym oczekiwaniu uda. I nawet jeśli w gruncie ...
... rzeczy nie byłam gotowa na nic poza dotykiem, to jednocześnie wiedziałam aż nadto wyraźnie, że właśnie nadeszła „ta chwila”, by przekroczyć kolejną, nieprzekraczalną do tej pory granicę. By dać się podpalić nieokiełznanej namiętności i spłonąć do szczętu wśród krzyków rozkoszy. By zrobić kolejny krok ku odkryciu własnej, wciąż jakże zagubionej seksualności. By… a ja uciekłam! Tak po prostu! Schwyciłam sukienkę i czmychnęłam spłoszona przez kaleczące skórę krzaki bez słowa pożegnania, czując na nagich plecach pełne niespełnionych nadziei spojrzenie.
Niestety, kolejnej szansy już nie dostałam, gdyż po dosłownie tygodniu siedziałam w pociągu. Zaciskając zęby w bezsilnej złości i roztaczając najczarniejsze z czarnych wizje, w których już nigdy nie miałam zaznać szczęścia.
Gdy tylko obraz tamtej udręki zniknął mi przed oczu, zorientowałam się, że znów to robiłam! Zamartwiałam się czymś, czego i tak nie byłam już w stanie zmienić, zamiast skupić się na sprawach znacznie ważniejszych – zwłaszcza na mężu, który snuł się przygaszony za niedomkniętymi drzwiami, próbując jakimś cudem zrozumieć, dlaczego znów go odrzuciłam. A przecież biedak tak się starał! Miał dość własnego stresu, przytłaczającej odpowiedzialności i powodów do przemęczenia fizycznego oraz psychicznego, a dzień w dzień był przy mnie, wspierał, dbał… I to nie tylko poprawiając mi nastrój, o czym już wspominałam, ale też w znacznie ważniejszych sprawach. Potrafił zrobić w domu właściwie wszystko – cieknący kran czy ...