Saga o gwiezdnej kobiecie, czyli wyznanie…
Data: 19.04.2024,
Kategorie:
małżeństwo,
Fantazja
uwodzenie,
siostry,
śmierć,
Autor: Agnessa Novvak
... ona a nie jej matka zdejmowała ze mnie miarę, poczułam się… osobliwie. Choć wiedziałam, że dziewczyna nie miała absolutnie żadnych niegodnych zamiarów, to kiedy zaopatrzona w centymetr dłoń dotykała mego biustu, bioder czy ud, zaczynałam bezwiednie drżeć niczym osika. Tak mocno, aż w pewnej chwili sama zainteresowana także to zauważyła i naiwnie niewinnym tonem zapytała, czy aby na pewno dobrze się czuję i nie jest mi zimno, choć przecież za oknem żar lał się z nieba.
Mogłam to jeszcze od biedy zrzucić na specyficzną sytuację – ostatecznie przez dłuższy czas prężyłam się w samej bieliźnie przed młodą, naprawdę atrakcyjną pannicą, co samo w sobie było wystarczającym powodem do sprowokowania pewnych reakcji stęsknionego za kobiecym dotykiem ciała. Czymś zupełnie innym były natomiast chwile, w których to ja sama kierowałam wzrok tam, gdzie nie powinnam. W pełni świadomie i z premedytacją.
I pół biedy, gdy chodziło o mężczyzn, oni bowiem wlepiali we mnie swe ślepia tak bezczelnie, że w końcu zaczęłam odpowiadać dokładnie tym samym. A jeśli jeden z drugim był na tyle odważny – czy raczej bezdennie głupi – że dodatkowo zagwizdał lub tym bardziej rzucił jakimś pożal się Boże ”komplemętę”, wówczas błyskawicznie odpowiadałam pięknym za nadobne, praktycznie zawsze wychodząc z owych przepychanek w glorii chwały. Poza tym nie miałam zamiaru przekraczać granic niewinnego w gruncie rzeczy flirtu, tępiąc w zarodku wszelkie nadzieje na cokolwiek więcej.
Co się zaś tyczyło kobiet… ...
... niby nie oglądałam się za każdą mijaną na ulicy z zamiarami zaciągnięcia jej w krzaki, nie mogłam jednak zaprzeczyć, że moje spojrzenia, myśli i w końcu fantazje stawały się z tygodnia na tydzień coraz odważniejsze. W końcu przyłapałam się na tym, że nawet w towarzystwie męża potrafiłam zawiesić oko na co bardziej atrakcyjnej krągłości, nie mówiąc już o chwilach, w których zostawałam sama. I w takiej właśnie sytuacji, gdy pewnego niedzielnego poranka Bynka wezwano jakiejś pilnej awarii, a ja z braku lepszych planów postanowiłam zająć się zaległym praniem, stało się coś, co stać prędzej czy później musiało. Ale po kolei…
Osiedle, na którym zamieszkaliśmy, zaprojektowano zgodnie z najbardziej nowoczesnymi i stawiającymi na nieograniczoną niczym funkcjonalność wytycznymi modernistów: proste z formie, lecz jednocześnie zgrabne bloki wtopiono w organiczny wręcz sposób w otaczający lasek, tworząc istną oazę szczęśliwości. Nawet jeśli wciąż niedokończoną, o czym świadczyły choćby regularnie kursujące pod oknami ciężarówki pełne przeróżnych materiałów budowlanych. Na dodatek nowi mieszkańcy poprzywozili ze sobą bardzo tradycyjne zwyczaje, dzięki którym całkiem szybko poczułam się tam wyjątkowo swojsko: dzieciaki ganiały radośnie po zacienionych alejkach, kobiety rozciągały ponad ledwo zasianymi trawnikami kilometry sznurów do prania, a mężczyźni, gdy deficyt niezbędnej do spotkań towarzyskich infrastruktury stawał się zbyt dotkliwy, po prostu szli na jedną z niedalekich budów z ...