Saga o gwiezdnej kobiecie, czyli wyznanie…
Data: 19.04.2024,
Kategorie:
małżeństwo,
Fantazja
uwodzenie,
siostry,
śmierć,
Autor: Agnessa Novvak
... skręcił w kierunku nowobudowanej kotłowni, a ja zaszyłam się w biurze. Nie byłam nerwowa, nie miałam dziwnych przeczuć, nic z tych rzeczy. Co najwyżej czułam lekką sztywność nóg po ostatnim wieczorze, kiedy to naszła nas ochota, by kochać się na stojąco. I to wszystko.
Nie zwróciłam specjalnej uwagi ani na głuche tąpnięcie, ani także na narastający z każda chwilą harmider, dobiegający z zewnątrz – ostatecznie wszędzie dookoła panował jeden wielki, nieustanny chaos i tu ktoś pokrzykiwał, tam coś spadło i narobiło hałasu… Ot, jak to na budowie. Dopiero gdy do ogólnego zamieszania dołączyło wycie syren, dotarło do mnie, że musiało stać się coś znacznie poważniejszego. A skoro tak, dojadłam bułkę ze śniadania, popiłam ją resztką kawy i spakowałam torebkę, szykując się na ewentualną przerwę lub nawet ewakuację budynku, która również nie była czymś niespotykanym.
Dopiero wtedy z ciekawości podeszłam do okna, starając się dostrzec cokolwiek poza biegającymi nerwowo ludźmi, gdy do pokoju wpadł zadyszany, blady jak ściana kierownik Bynka. I spojrzał na mnie pełnymi przerażenia oczami, mamrocząc pod nosem coś jakby „kotłowy… kotłowy zabity…”
Ludzie często wyobrażają sobie, że śmierć jest nie wiadomo jak wielkim, uroczystym wręcz wydarzeniem. Że najpierw przez pół roku zapowiadają ją tajemne znaki na niebie i ziemi, samemu jej nadejściu towarzyszy anielskie lamento, a po wszystkim cały świat pogrąża się w żałobie. Przepraszam, ale gówno prawda. Jedna, wielka, pierdolona, ...
... gówno, kurwa jebana mać, prawda! Kostucha zazwyczaj przybywa bez żadnej zapowiedzi i tym bardziej nie pytając absolutnie nikogo o pozwolenie. Nie przejmuje się płaczem, złorzeczeniami, pozostawionym po sobie poczuciem pustki oraz niesprawiedliwości. Po prostu bierze, co do niej należy i odchodzi. I tyle ją widzieli. Aż do następnego razu.
Kiedy umierała moja matka, teoretycznie miałam nieco więcej czasu, by się do tego przygotować, jednak byłam tak zszokowana samą tą sytuacją, że wszystko odbyło się jakby obok mnie. Ojciec powiesił się bez słowa uprzedzenia we własnym salonie, podczas gdy ja, niczego nieświadoma, podawałam na stołówce żur i karminadle. Bynek natomiast zginął w zwyczajny dzień, przy wykonywaniu zwyczajnych prac i w zwyczajny do bólu, pozbawiony jakiegokolwiek patosu sposób, w wyniku wybuchu kotła grzewczego. Może ze zmęczenia, pośpiechu lub nawet pospolitej nieuwagi pociągnął za nie tę dźwignię, co trzeba? Może ktoś przed nim czegoś nie dokręcił, lub przeciwnie – zrobił to za mocno? Może jakiś zawór nie zadziałał, jak powinien? Może nitowania albo spawy były słabe? Może któraś z rur miała wadę, przez którą pękła od nadmiernego ciśnienia? Może…
A może po prostu mój świętej już pamięci mąż znalazł się pechowo w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie?
W gruncie rzeczy było to zupełnie nieistotne. Po pierwsze dlatego, że właściwych odpowiedzi na owe wątpliwości mógł udzielić jedynie on sam i Matka Boska, a żadne z nich nie miało zamiaru podzielić się tą ...